31.08-3.09.2023 r.
Beskid Niski sercu bliski
Tradycyjnie w naszym kalendarzu pojawia się przynajmniej jedna propozycja skierowana bardziej do piechurów niż rowerzystów. Jej autorami nieodmiennie jest doskonały duet Basia Apananczi i Andrzej Jedruś, a cechą tych wypraw jest to, że jedziemy w gronie uczestników, którzy raczej rowerów nie dosiadają. Tym razem była nas 36 z czego 15 Ondraszków, a "na tapetę" wzięto Beskid Niski lecz zupełnie inny region niż znany nam z niedawnej rowerowej wyprawy. Naszą bazą była łemkowska wieś Zdynia na południe od Gorlic i na pograniczu ze Słowacją, a konkretnie to pensjonat "U Zosi" w tej miejscowości. Raniutko w ostatni dzień sierpnia wpakowaliśmy się do autobusu BT Ondraszek i po dłuższej jeździe znaleźliśmy się w Tarnowie. Tutaj dosiadło się jeszcze kilka osób i zwiedziliśmy katedrę oraz miejscową starówkę. Kolejnym przystankiem na trasie była wieś Kąśna Dolna o której nikt pewnie by nie słyszał, gdyby nie Ignacy Paderewski. Tutaj właśnie zakupił kawał pola i dwór z zamiarem osiedlenia. Ambitny zamiar nie przetrwał próby czasu i Paderewski po kilku latach całość odsprzedał. Sława jednak pozostała, i do dziś przyjeżdżają tutaj melomani, aby posłuchać koncertu w ... stodole oraz zwiedzić siedzibę sławnego pianisty i polityka. Następnie przemieściliśmy się do nieodległych Ciężkowic i przedreptaliśmy rezerwat "Skalne Miasto", którego główną atrakcją są skalne ostańce o fantastycznym wyglądzie. Wszystkie miały swoje nazwy do których jedne były bardzie podobne, a drugie mniej. Wg mnie najbardziej trafiona nazwa skałki to "Czarownica", która nawet ludziom bez większej wyobraźni sama narzucała się profilem z haczykowatym nosem. Na koniec tego dnia zwiedziliśmy też nadspodziewanie dobrze zachowany cmentarz wojskowy nr 60 z I woj. świat. na Przełęczy Małastowskiej i dotarliśmy do bazy. Po pierwszym posiłku już wiedzieliśmy, że lepiej nie mogliśmy trafić. Pełna maestria domowego jedzenia z własnymi wyrobami, a do tego jeszcze dobrze zaopatrzony sklepik dosłownie tuż za rogiem. Następnego dnia wyjechaliśmy na trasę już o godz. 8.00, bowiem czekało nas wiele atrakcji. Najpierw przyjechaliśmy do sąsiedniej wsi Gładyszów, aby zwiedzić łemkowski skansen o wdzięcznej nazwie "Dziubyniłka". Byliśmy już w różnych skansenach, lecz niewiele jest takich, w których przewodnik nie tylko opowiada co niegdyś do czego służyło, ale jeszcze to demonstruje. Byliśmy zatem świadkami i zarazem uczestnikami wyciskania oleju lnianego, procesu wytwarzania płótna z lnu, strugania łyżki na "strugacej stolicy" i wielu innych gospodarskich zajęć autochtonów. I gdyby nie to, że w cerkwi w Kwiatonie już nas czekano bylibyśmy tam jeszcze długo zostali. XVII w. cerkiew pw. św. Paraskewy w opowieści miejscowego przewodnika - pasjonata też nas bardzo pozytywnie zaskoczyła. Pięknie zachowane wnętrze z kompletnym ikonostasem oraz opowieść o czasie już dawno minionym, który tutaj się zatrzymał. I to był powód, że cerkiew wpisano na prestiżową listę UNESCO. W końcu dojechaliśmy do uzdrowiska Wysowa Zdrój, skąd większa część grupy zrealizowała drugą część planu tj. przejście "per pedes" do bazy. Aby tego dokonać należało wyjść na Kozie Żebro 847 m n.p.m., zejść do Regietowa, wyjść na Rotundę 771 m n.p.m. i na koniec dojść do Zdyni. Największą atrakcją trasy był cmentarz wojskowy nr 51 z I w. świat. na Rotundzie. Nie dziwiło nas zagęszczenie cmentarzy wojennych w tym rejonie, są bowiem pamiątką po zmaganiach z lat 1914/15 kiedy armii austro-węgierskiej udało się zatrzymać rosyjską ofensywę na Kraków, a następnie z pomocą Niemców dokonać przełamania frontu w bitwie gorlickiej. Zadziwiało natomiast bardzo staranne wykonanie nekropolii w tych przecież trudnych wojennych czasach oraz to, że oddawano cześć zarówno swoim poległym jak i wrogom, co w następnej wojnie niestety nie miało już miejsca.
Kolejny dzień również był zarezerwowany na górską wyprawę - w paśmie Magury Wątkowskiej, dodatkowo w towarzystwie przewodnika Roberta z PTTK Rzeszów. Wycieczka rozpoczęła się w miejscowości uzdrowiskowej Wapienne, o które zapewnie mało kto słyszał. I tak też wyglądała - bardzo kameralnie. Na początek wspięliśmy się na Mały Ferdel 578 m n.p.m. i podążając szlakiem zielonym przez Ferdel 648 m n.p.m., Kornuty 830 m n.p.m. i Wątkową 846 m n.p.m. doszliśmy pod Magurą 822 m n.p.m. do Głównego Szlaku Beskidzkiego. Główną atrakcją tego kilkugodzinnego spaceru w lesie był... brak atrakcji, nie licząc wieży widokowej na Ferdelu. Potwierdził to prawie zupełny brak turystów na szlaku. To jest właśnie esencja Beskidu Niskiego, jak nas oświecił nas Robert: tutaj się nie idzie dla panoram, ale aby spotkać ciszę, co niewątpliwie nam się udało. Natomiast atrakcją zejścia GSB do Bartnego było... taplanie się w błocie. Na sporym odcinku ten główny szlak był tak prowadzony, że gdyby nie prowizorycznie ułożone w błocie gałęzie, byłby całkiem nie do przejścia. Upaprani jak nieboskie stworzenia dotarliśmy w końcu do bacówki PTTK w Bartnym. Niestety była zamknięta, i tylko dalekowzroczność Jędrusia, który przytargał tutaj napój na "K" uchroniła nas przez śmiercią z pragnienia :).
Dzień, jak i poprzedni zakończyliśmy turystycznymi posiadami, jednak z powodu absencji gitarzysty ze śpiewania niestety niewiele wyszło.
Ostatni dzień to czas podsumowań i powrót do Cieszyna. Podsumowanie wypadło jednoznacznie pozytywnie i duet organizatorów zebrał zasłużone gromkie brawa. W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Krynicę, aby skosztować leczniczych wód. Obiad natomiast trafił już w Beskidzie Wyspowym na przełęczy Gruszowiec 660 m n.p.m., i to w barze o wdzięcznej nazwie "Pod Cyckiem". Nazwa może i dwuznaczna, ale w każdym razie bar jest godny polecenia, o czym donosi Wam.
Rechtór -Zbyś