22-29.07.2023 r.
Na rowerze ...tam gdzie biją cieszyńskie serca
Naszą bazą była agroturystyka Zielony Domek, a raczej dwa domki we wsi Głębokie nieopodal Rymanowa. Baza jak i jej gospodarz okazała się bardzo sympatyczna, bowiem właściwie mieszkaliśmy w wygodnych domach z własnymi kuchniami i sanitariatami, a do dyspozycji był nawet basen. Było nas jak apostołów czyli akurat 12: Roztrzapek i Śmig, Druhna i Długi, Czorno i Unisono, Roztomiło i Miodzio, Afi i Rechtór, Apanaczi i Olo,a do organziacji wyprawy zainspirował mnie artykuł w Wiadomościach Ratuszowych z 2021r. i wspomnienia Przypona, który parę lat temu eksplorował ten region przy okazji pobytu w sanatorium. Wiedzieliśmy, że teren nie jest łatwy do rowerowej eksploracji, a więc "zelektryfikowana" część ekipy miała pod tym względem wygodę.
Dojazd był indywidualny, więc przyjechaliśmy na raty kilkoma autami. Początek przygody nie był zbyt udany, bowiem już na wstępie jedno auto z rowerami na dachu zahaczyło o okap domku, czego efektem była przygięta rynna i malowniczo powyginane prowadnice rowerów. Na szczęście to niespodziewane spotkanie z dachem rowery przeżyły bez większego uszczerbku.
Eksplorację okolicy rozpoczęliśmy od wypadu do pobliskich zdrojów. Pogoda była wspaniała i bocznymi drogami oraz rowerowymi ścieżkami dotarliśmy do Rymanowa Zdroju, aby skosztować tutejszych leczniczych wód. Piękny i ukwiecony park zdrojowy zachęcał do spacerów, a nasza grupa od razu wzbudziła zainteresowanie wśród kuracjuszy. Niebawem podszedł do nas sympatyczny pan i widząc po klubowych koszulkach że jesteśmy z Cieszyna podzielił się z nami wspomnieniami o swoich znajomych cieszyniakach, którzy jak się okazało byli też naszymi znajomymi.
Wizytę zakończyliśmy rodzinną fotografią z hr. Potocką z Działyńskich, która w poł. XIXw. stała u początków tego kurortu. Hrabina, cała z brązu, siedzi sobie cierpliwie na ławeczce i czeka na foto. Następnym celem była XVII w. łemkowska cerkiew we wsi Bałucianka. Aby tam dojechać musieliśmy pokonać stromy podjazd. Ale było warto, bowiem cerkiew należy do najcenniejszych w całym regionie, szczęśliwie przetrwała trudne powojenne czasy i nadal pyszni się kompletnym wyposażeniem. Aby dojechać do Iwonicza wyjechaliśmy/wyszliśmy na wysoko położoną przełęcz pod górą Przymiarki (624 mnpm). Nagrodą był wspaniały widok na cała okolicę z Tatrami w tle oraz dłuuugi zjazd wprost do iwonickiego zdroju. Tutaj skosztowaliśmy zdrojowych specjałów i zwiedziliśmy pobliski park. Wracając zobaczyliśmy też spory drewniany kościół w Iwoniczu oraz mniejszy, ale równie ciekawy w Tarnawce. W drodze powrotnej Olo miał spore problemy z dętkami w rowerze. Najpierw wymienił ją w tylnym kole, potem łatał w przednim, a na koniec poszedł piechotą prowadząc zbuntowanego grata. Jak dojechaliśmy, to wyjechałem naprzeciw autem i dowiozłem ich obu na metę. Dokładniejszy serwis przeprowadził Smig i Olo już bez przeszkód śmigał rowerem przez cały rajd.
Naszym celem były wsie zamieszkałe przez rodaków z Zaolzia. Zaczęliśmy od Woli Piotrowej. Już po drodze, w miejscowości Nowotaniec widząc nasze koszulki podszedł do nas sympatyczny pan i powiedział, że jego teściowa pochodzi z cieszyńskiego i że mieszkają w Wisłoczku. Kontakt zatem został nawiązany!. O tych spotkaniach "popełniłem" osobny artykuł do którego odsyłam, więc wspomnę tylko, że dzięki pośrednictwu Władka Niedoby z PTTS-u w naszym bagażu znalazło się kilka kg zaolziańskich wydawnictw i gazet w celu kolportażu. Mieliśmy też namiar na jego kolegę ze szkolnej ławy, który wyemigrował tutaj w latach 60-tych ub.wieku, jednak niestety zmarł w ub.roku. Spotkaliśmy się zatem z jego żoną i synem. Oprowadzili nas po swoim gospodarstwie i opowiedzieli o swoich życiowych perypetiach. Miło tez wspominamy spotkanie z p. Heleną Hołomek z hażlaskiej Brzezówki i żoną miejscowego sołtysa, z którą Miodziowe mają wspólnych znajomych. A "Szumi jawor", czy "Ojcowski dom" zaśpiewane tutaj miało swoją wzruszającą wymowę. W drodze powrotnej w Woli Sękowej zaintrygował nas ciekawie zaaranżowany przystanek autobusowy. Był poświęcony postaci Adama Didura światowej sławy tenora, który stąd pochodził. Zobaczyliśmy tez kilka przepięknych murali w Nowotańcu i Dębowsku, a zdjęcie całej grupy na tle zachodzącego słońca namalowanego na ścianie robi wrażenie. Ku naszemu utrapieniu nie spotkaliśmy natomiast żadnej gospody, a jedyny nomen omen "Zajazd u Czarnej" był nieczynny. Jak mogłaś Alicjo :) Do przyśpieszenia tempa przymusiły nas gęstniejące chmury na horyzoncie i prawie udało się nam uciec. Z Miodziami wjechaliśmy jednak na przystanek, aby chwilę przeczekać przelotny deszcz.
Następne rowerowe odwiedziny odbyły się w Puławach i Wisłoczku. Po drodze do tych miejscowości przejechaliśmy przez .... Pastwiska. W odróżnieniu od tych cieszyńskich tutaj były dwa bardzo ciekawe obiekty do zwiedzenia. Pierwsze to prywatne muzeum pamięci por. Fr. Geislera oficera czechosłowackiej brygady spadochronowej. Jego szlak bojowy wiódł we wrześniu 1939 przez pół Europu do Wlk.Brytanii gdzie się ożenił i urodził im się im syn, a następnie przez drugie pół Europy do ZSRR, aby wziąć udział w operacji dukielskiej. Jego szlak zakończył się niespodziewanie serią z niemieckiego km właśnie na tutejszych polach. Syn, który nie zdążył poznać ojca poświęcił sporo czasu, aby zlokalizować miejsce jego śmierci. Przyjechał tutaj i osiadł na stałe. To on wystawił to muzeum pamięci swojego taty. Wzruszające.
Położona naprzeciw izba pamięci była poświęcona JPII z czasów, kiedy jeszcze nie był papieżem i często przyjeżdżał tutaj na turystyczne wyprawy. Można było zobaczyć m.in. jego wyposażenie biwakowe, w tym namiot, taki jaki i my dawniej używaliśmy. Następna miejscowość to Rudawka Rymanowska. Trzeba było nieco zboczyć, aby zobaczyć rewelacyjny przełom Wisłoka w rezerwacie "Olzy". Niewielka rzeka wije się u stóp potężnego skalnego urwiska, którego warstwy geologiczne były widoczne jak przecięte nożem. Stąd do samych Puław było tylko pod górkę i finalnie nawet całkiem stromo. Za to nagrodą na mecie była rest. "Amadeus" z zimnymi napojami i smacznym jedzonkiem, jawiąca się jak oaza dla strudzonego wędrowca. Obsługiwała nas dziewczyna, której rodzice pochodzą z Cz. Cieszyna. Spotkanie to było preludium do kolejnego z p. Danielem Brózdą pochodzącym również z Cz. Cieszyna, prezesem miejscowego Stowarzyszenia "Przełom Wisłoka". Mile się gawędziło, ale chcieliśmy jeszcze odwiedzić Wisłoczek, więc po serdecznych pożegnaniach nastąpił kapitalny zjazd w dół, i... nagle zaczęło padać. Deszcz podzielił naszą drużynę. Część wróciła do bazy, a reszta pojechała znów stopniowo wznoszącą się boczną doliną wzdłuż potoku Wisłoczek. Po kilku km z powodu nieustającego deszczu wpakowaliśmy się wszyscy pod wiatę na pierwszej napotkanej posesji i traf chciał, że był to dom naszego rozmówcy z Nowotańca. No to lepiej nie mogliśmy trafić. Spędziliśmy tutaj sporo czasu wsłuchani w opowieść p. Marii Konderla z Oldrzychowic o trudnych początkach osadnictwa i rozwoju wsi, której mieszkańcy pochodzą z okolic Trzyńca. Po serdecznym pożegnaniu zwiedziliśmy też dom modlitwy Zboru Zielonoświątkowego. Dalej droga przez wieś zaprowadziła nas aż na przełęcz Wierch (642 mnpm). Tutaj znów wyjrzało słońce, więc mieliśmy naprawdę rewelacyjne widoki na całą okolicę. Z drugiej strony przełęczy, po stromym zjeździe trafiliśmy niebawem do restauracji "Zielony Domek" w Rymanowie Zdroju. Po solidnym obiedzie, widząc kolejne chmury zbierające się na horyzoncie bez ociągania ruszyliśmy do bazy. Był to prawdziwy wyścig z deszczowymi chmurami, i to my w nim zwyciężyliśmy!. Na finiszu najlepsza była jednak Czorno, gdyż przez dobrych kilka km prowadziła samotną ucieczkę.
Następnego dnia deszcz, chyba pamiętając swoją porażkę wisiał nad głowami, i tylko czekał skoro wyjedziemy. A my postanowiliśmy go przechytrzyć i pojechaliśmy autami. Wyłamał się tylko Olo, bo pojechał na rowerze, a potem suszył się jeszcze przez dwa dni ha,ha ha.!.
Naszym celem była Zyndranowa z muzeum Łemkowskim, Słowacja z pięknymi cerkwiami i pamiątkami po bitwie dukielskiej z 1944r. W Zyndranowej zwiedziliśmy interesujące prywatne muzeum założone in situ w oryginalnej chyży przez potomków łemkowskiego właściciela. Kawałek dalej była malownicza cerkiew zbudowana stosunkowo niedawno, bo w 1985 roku, a obok niej muzeum-chata żydowska. Obie niestety zamknięte, więc obeszliśmy je tylko dookoła. Tuż za przejściem granicznym w Barwinku zwiedziliśmy niewielką ekspozycję wojennych artefaktów i z wieży widokowej podziwialiśmy okolicę. Kolejne łemkowskie cerkwie zobaczyliśmy w Niżnym Komarniku (wyjątkowa - jedyna na Słowacji w typie ukraińskim) oraz we wsi Bodrużal. Tutejsza cerkiew św.Mikołaja pochodzi z poł. XVII w. i ze względu na wyjątkowe walory artystyczne i stan zachowania wnętrza trafiła na listę UNESCO. Nieco dalej w Hunkovcach zwiedziliśmy niemiecki cmentarz wojskowy wymowny w swojej prostocie. Na pomnikach można było odczytać sporo polsko brzmiących nazwisk. W końcu dojechaliśmy do dużego miasta Svidnik, gdzie chcieliśmy zwiedzić bardzo ciekawy skansen wsi łemkowskiej. Tutaj nasza grupa się rozdzieliła i wracaliśmy już indywidualnie. Wraz z Afi i Basią Apananczi podjechałem jeszcze na monumentalny radziecki cmentarz wojskowy, który w odróżnieniu od niemieckiego czy czechosłowackiego gloryfikuje Armię Czerwoną, ale próżno by tu szukać nazwisk poległych żołnierzy. Nie mogłem też przeoczyć Muzeum Bitwy Dukielskiej. Budynek muzeum w kształcie ...miny przeciwczołgowej był wart poświęcenia co najmniej kilku godzin. Tyle nie miałem i sprawnie się uwinąłem, a w drodze powrotnej zdążyliśmy jeszcze zaliczyć słowacki obiad za 7,5 euro. Nieco przypadkiem natrafiłem też na wymowny pomnik zestawiony z dwóch czołgów i nazwany "Pancerny taran".
Wieczór był równie ciekawy. Piotr "Śmig" postanowił uruchomić starożytny piec kuchenny z blachą, który tutaj stał raczej w roli eksponatu. Zbiorowym wysiłkiem przygotowana trzycielina w jego rękach zmieniła się w pyszne placki na blasze. Już dawno tak dobrych nie jedliśmy. Wspólne śpiewanie i wspominki dawnych wypraw zakończyły ten wspaniały, mimo że deszczowy dzień.
Nazajutrz, choć prognozy pogody też nie były najlepsze wyruszyliśmy nieco uszczuploną gromadką (bez Czornej, Unoisona i Ola) do odległej o ok.30 km Bóbrki. Po drodze w miejscowości Rogi skusił nas zapraszający napis do miejscowej izby regionalnej. Na pewno była ciekawa, lecz cóż z tego bowiem była zamknięta na amen, a podane telefony były głuche. Tą stratę odbiliśmy sobie z nawiązką w muzeum - skansenie im. I.Łukasiewicza w Bóbrce. Muzeum ilustruje zmagania człowieka z naturą, aby pozyskać ten jeden z jej najcenniejszych darów, dawniej nazywany olejem skalnym. I śmiało można powiedzieć, że to właśnie się tutaj zaczęło w roku 1854. Ignacy Łukasiewicz w spółce z dwoma inwestorami założył w Bóbrce pierwszą na świecie kopalnię ropy naftowej, ale muzeum powstało dopiero w 1961r. Co ciekawe muzeum jest nadal czynną kopalnią, i to od czasu kiedy w Kuwejcie czy Teksasie po roponośnych polach jeszcze biegały kozy i owce. Najcenniejszymi "eksponatami" są nadal czynne kopanki z czasów Łukasiewicza. Jedna z nich o głęb. 250m ma na imię "Janina". I dotychczas nikt z nas nawet nie przypuszczał, że nasza Janina-Afi jest naftowym krezusem , bowiem ma własny szyb. Uzbrojeni w nowoczesny audio guide nagrany w smartfonie przewędrowaliśmy całą historię pozyskiwania ropy naftowej od kopanek, czyli zwykłych studni z kieratem i wiadrem, po wymyślne maszyny wydobywcze. Zeszło nam na to parę godzin. Dalej ruszyliśmy do niedalekiego Miejsca Piastowego, gdzie chcieliśmy zwiedzić muzeum bł. ks. B. Markiewicza. Działał tutaj na przełomie XIX i XX w, i z wielką charyzmą był zaangażowany w działalność edukacyjną, zwłaszcza wśród młodzieży, którą "piastował". Stąd pochodzi nazwa miejscowości,więc nie ma to nic wspólnego z Piastem Kołodziejem, jak by się wydawało. Najokazalszym budynkiem jest sanktuarium z przyległym klasztorem oraz budynkami edukacyjnymi. O życiu i dziele księdza można się dowiedzieć w muzeum, do którego wchodzi się wprost z ...kościoła, tylko trzeba wiedzieć, które drzwi tam prowadzą. W drodze powrotnej odwiedziliśmy dwie miejscowości o ciekawych nazwach: Wróblik Szlachecki i Wróblik Królewski. Aby się tam dostać, było trzeba przejechać przez dziurę w odgrodzeniu sanktuarium oraz parę km po polnych miedzach. Oba Wróbliki przywitały nas cerkwiami – w Królewskim iście królewska, murowana z wielkimi cebulami na dachach, zupełnie jak za wschodnią granicą. W sąsiedzkim Szlacheckim była skromna drewniana, i do tego zamknięta z powodu remontu. Do bazy wróciliśmy już tradycyjnie przez Rymanów. Tutaj jeszcze w trójkę z Afi i Apanaczi zaliczyliśmy jeszcze parę dalszych atrakcji: synagogę, która dosłownie powstaje z ruin, Kalwarię oraz restaurację "Jaś Wędrowniczek", gdzie dają dobrze zjeść.
Na ostatni rowerowy dzień zostawiliśmy sobie wisienkę na torcie z listy UNESCO, i kilka innych atrakcji. Pierwszą miał być przełom Wisłoka w pobliżu wioski Mymoń. Może i był ciekawy, ale niedostępny dla roweru, więc musieliśmy się zadowolić widokiem z daleka. Następną i to nieoczekiwaną, ale niezbędną atrakcją był przystanek autobusowy, który zajęliśmy w całości uciekając przed ulewą. Po niecałej godzinie ruszyliśmy dalej i niebawem dojechaliśmy do Brzozowa. Tutaj zwiedziliśmy barokową kolegiatę Przemienienia Pańskiego z II poł XVII w., a następnie przyrynkową kawiarnię, w której ku naszemu zaskoczeniu można było kupić niedrogi obiad. Do naszej wisienki pozostało już tylko parę km, w tym sporej wielkości wzniesienie,. Następnie z górki, niczym ptaszki pofrunęliśmy wprost pod drewniany kościół Wniebowzięcia MB i św. Michał Archanioła w Haczowie. Jest to prawdopodobnie największa i najstarsza drewniana budowla w Europie!. Zbudowana bez użycia gwoździ w I poł. XVw. mieści bezcenne malowidła z okresu jej budowy oraz kolejnych przebudów. I faktycznie jest wielki, gdyż aby zrobić całościowe ujęcie, trzeba się daleko cofnąć. I pomyśleć, że niewiele brakowało, aby w Haczowie nie było czego oglądać. Otoczona czcią i kultem XV w. figurkę Piety przeniesiono tuż po wojnie do wybudowanego obok kościoła, a stara i piękna gotycka budowla zaczęła się dostojnie rozsypywać z powodu braku opieki. Były różnie pomysły co tym zrobić, włącznie z przeniesieniem do skansenu. Ostatecznie kościół został ponownie konsekrowany w 1980r., a po rekonstrukcji w 2003r. trafił na prestiżową listę UNESCO.
Na tym można by zakończyć ten skrótowy opis całej wyprawy, bowiem następny dzień, to dzień powrotów. Powrotów z bagażem wrażeń z odbytych spotkań, wspomnień pięknego krajobrazu oraz napotkanych świadectw materialnego i kulturowego dziedzictwa. Choć teren do eksploracji rowerowej nie był łatwy, rower jednak bardzo ułatwiał dotarcie do miejsc, gdzie autem nie było by to możliwe. Samochody z kolei przydały się do eksploracji przygranicznej Słowacji, gdzie z kolei było za daleko na rower. Jeżeli do tego dodamy porządną bazę w dobrej lokalizacji oraz w miarę łaskawą pogodę, to otrzymamy przepis na moim zdaniem bardzo udaną wyprawę.
Artykuł na stronie beskidzka24
Wiadomości ratuszowe, Informator Urzędu Miejskiego w Cieszynie, 25 sierpnia 2023 Nr 17 (1075)
Rechtór Zbyś