14-28.08.2021 r.
RELACJA Z TRAS ROWEROWYCH WCZASÓW CZORNEJ I UNISONO W ŁODZI I NARWIAŃSKIM PARKU NARODOWYM W DNIACH 14-28.08.2021 R.
W sobotę, 14 sierpnia, wyruszyliśmy na nasze coroczne wczasy z rowerami. Jako pierwszy rejon eksploracji wybraliśmy Łódź – kolejne z dużych polskich miast. Parę lat temu był co prawda w pobliskiej Cesarce Zlot Przodownicki, jednak my dojechaliśmy na niego dopiero w środę i nie zaliczyliśmy świetnego ponoć zwiedzania z przewodnikiem. Nadrobiliśmy to w tym roku, dokonując wyboru ciekawych miejsc na podstawie zbieranych przeze mnie wycinków z gazet, folderów i dr. Google. Noclegi zamówiliśmy w pensjonacie, jak się okazało, na płn-wsch. końcu Łodzi, ok. 13 km od centrum, codziennie więc nasza trasa musiała uwzględniać te dodatkowych 26 kilosów :)., bo jak zwykle samochód odpoczywał sobie niewzruszenie do czwartku, a my pedałowaliśmy. Łódź okazała się bardzo przyjazna dla cyklistów – ścieżki rowerowe, kontrapasy, jazda chodnikiem (w kilku tylko przypadkach) to standard. Rewelacyjne jest rozwiązanie zastosowane na Piotrkowskiej – kręgosłupie Śródmieścia, gdzie jest tylko jeden, chociaż dwukierunkowy, pas samochodowy, po obu jego stronach ścieżki rowerowe, za nimi chodniki-deptaki z ławeczkami, koszami, kawiarenkami itp. Ruch samochodowy odbywa się w dwóch kierunkach również po tych ścieżkach rowerowych, ale pierwszeństwo mają rowerzyści, jeżeli jadą, samochód czeka na tym środkowym pasie dla siebie lub jedzie, jeżeli z naprzeciwka samochodu brak. Nie wiem, czy jasno to opisałam, ale my z Piotrem z Rowerowego Cieszyna postulujemy takie rozwiązania w Cieszynie. Jak wiadomo, na razie bezskutecznie... Z przewodniczką zwiedziliśmy Manufakturę, a też z mieszanymi uczuciami, bo o ile rozmach fabrycznego miasteczka bawełny Izaaka Poznańskiego, jego logiczna spoistość oraz zaplecze mieszkaniowe dla robotnic wymagało niewątpliwie dużych nakładów (a zaczął od tego, że... bogato się ożenił), a przepych przyległego do fabryki pałacu jest niesamowity, to brama z zegarem zwołującym głównie kobiety do pracy (16 godzin na dobę, dziewczyny od 12 roku na 10 godzin przez 6 dni w tygodniu) i droga wzdłuż ogrodzenia przyległego do pałacu ogrodu, którą szły do tkalni, farbiarni i innych budynków nie służyły temu, by widząc ich los starał się go poprawić, tylko sprawdzaniu, czy idą pracować na czas. Teraz Manufaktura żyje nowym życiem: turystyczno - muzealno - restauracyjno - handlowym, są piękne rozwiązania fontann i rabat oraz nasadzeń drzew, remontowane są też przez Miasto dawne robotnicze budynki mieszkalne. Piotrkowska to prawdziwie europejska ulica, na poprzecznych do niej uliczkach tworzone są miniogrody / parki miejskie i mnóstwo fontann i zraszaczy. Byliśmy też w łódzkiej Filmówce, ulokowanej w obiektach dawnej fabryki drugiego potentata łódzkiej bawełny – niemieckiego pochodzenia – Scheibla. Najsmutniejsza część zwiedzania to Stacja - Muzeum Radegast, z której Niemcy wywieźli Żydów na stracenie, najpierw wykorzystując Ich w nieludzkich warunkach w utworzonym poprzez ogrodzenie dzielnicy żydowskiej obozie pracy Lizmannstadt. Ogromny jest też (największy w Polsce i drugi co do wielkości po berlińskim) kirkut. Jeden dzień przeznaczyliśmy na objeżdżenie ścieżek Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich, którym dotarliśmy też do... Cesarki. Jest jednak bardzo zmieniona, zabudowana posiadłościami wyprowadzających się poza miasto łodzian i do zlotowej Cesarki nie dotarliśmy – remontują się tamte obiekty na kurort wyższej klasy. A w piątek zrobiliśmy sobie relaks od rowerów i skoczyliśmy do uniejowskich Term (by spotkać tam Cieszynioka z naszego osiedla!) oraz do Łęczycy, gdzie śladów Boruty jest mnóstwo, a najwięcej w Muzeum.
W sobotę 21 sierpnia przenieśliśmy się w diametralnie inne miejsce – do Wólki Waniewskiej, wioski na terenie Narwiańskiego Parku Narodowego. Spotkaliśmy świetnych ludzi – gospodarzy naszej agroturystyki Pod Lipami. A tereny zauroczyły nas swą dzikością, niezmierzoną i na szczęście niedostępną dla ludzi bagienną częścią wokół głównego nurtu Narwi – jej namiastkę można obejrzeć jadąc lub idąc miejscami rachityczną kładką łączącą wschodni i zachodni brzeg bagien. Żurawie na niebie, łabędzie i kaczki przed dziobem (jednego dnia kajakowaliśmy Narwią). Łosi nie uświadczyliśmy, nawet z wieży widokowej własności NPN, ale na terenach należących do naszych gospodarzy. Wartością dodaną tej części wczasów były długie przedkolacyjne wędrówki polami i lasem wokół naszej posiadłości, zachody słońca oglądane z wieży widokowej, wieczorne rozmowy z gospodarzami, Agnieszką i Jankiem, przepyszne obiadokolacje serwowane przez Agnieszkę, świeżutkie warzywa z udostępnionego nam ogródka, rzadko spotykana czarna ciemność nocy (w tej części Wólki, w której nocowaliśmy nie ma w ogóle oświetlenia ulicznego, a i domostw tylko kilka), ususzone prawdziwki, kozaki i podgrzybki (2 półtoralitrowe słoje), zamarynowane maślaki (7 słoiczków), wielokrotnie pałaszowane kotlety z kani i rydze na maśle – te pierwsze zbierane na łąkach tuż za płotem, a drugie – w lasach naszych gospodarzy lub ich krewnych, i wreszcie – ogórki kupione wprost z pola w piątek poprzedzający powrót do domu, gdzie ukiszone i zamarynowane cieszą nas do dziś i jeszcze będą jakiś czas :). Nawiązując do innego Zlotu Przodownickiego, w Supraślu, wpadliśmy na chwilę do Muzeum w Pałacu Branickich w Choroszczu/y (?) byliśmy też w Surażu i Łapach – pięknie zrewitalizowany Rynek, głównie jednak jeździliśmy ścieżkami wśród lasów, pól i bezkresnych łąk, w tym przepięknie zakomponowaną i skomunikowaną z drogami i chodnikami ścieżką rowerową prowadzącą do siedziby Parku. Jak zwykle Marian rejestrował wschody słońca, a raz nawet ja skusiłam się pójść raniutko zobaczyć mgły opadające na nadnarwiańskie szuwary... Przepiękny widok i przepiękny czas, także pogodowo, spędziliśmy znów oglądając piękno, naturę i różnorodność przyrody, a też piękniejących miast, coraz bardziej przyjaznych mieszkańcom i turystom, chroniących klimat nie tylko pogodowy, ale i ten miejscowy, zastosowanych rozwiązań ścieżek rowerowych i ich powiązań z innymi rodzajami komunikacji, które niechby i w Cieszynie stały się normalnością.
Kończę swą opowieść krótkim podsumowaniem: w okolicach Łodzi przejechaliśmy 193 km, a wokół Wólki Waniewskiej - 120 km, co razem daje niezbyt szokującą, ale znów palindromiczną liczbę 313 km :). Wszak nie ilość jest ważna, a jakość spędzonego czasu, a ta była imponująca, szczególnie biorąc pod uwagę pandemiczny czas. Jego niebezpieczeństwa braliśmy cały czas pod uwagę, między innymi szczepiąc się wcześniej dwukrotnie.
PS: Krótko tylko wspomnę, że poza wyżej opisaną eskapadą i Ondraszkowymi kilkoma rajdami i zorganizowanym przez Ola świetnym wypadem do Jury, a dokładnie do Olkusza, malutko w tym roku rowerowaliśmy – głównie braliśmy udział w comiesięcznej Cieszyńskiej Masie Krytycznej (no, za wyjątkiem sierpnia) i tylko 3 (trzy!!!) razy wyjechaliśmy na wycieczkę po Cieszynie i okolicach. Okazuję skruchę w naszym imieniu i obiecuje poprawę w tym roku. Tak, w tym, bo nawet ze sprawozdaniem powyższym nie zdążyłam zmieścić się w roku, którego dotyczy.
Skruszona Ala – Czorno