Green Velo 2018. Część środkowa - "Ściana wschodnia"

Bystry

4-18.08.2018 r.

 

Green Velo 2018
Część środkowa - "Ściana wschodnia"

 

Wpadł mi do głowy pomysł, aby przejechać szlak "Green Velo". Na "pierwszy ogień poszedł odcinek środkowy - "Ściana wschodnia", czyli trasa Białystok-Przemyśl lub odwrotnie. O wyborze kierunku jazdy zaważyły połączenia kolejowe - łatwiej było nam wyjechać z Bielska Białej do Przemyśla, a wrócić do BB z Białegostoku. Oczywiście teoretycznie.

Wyjazd zaplanowaliśmy na sobotę 4 sierpnia. Bilety oczywiście były już wcześniej zakupione przez Internet - dla nas i na rowery. Do BB zajechaliśmy ok. 45 minut przed planowanym odjazdem pociągu - stacja początkowa, wszystko mamy - tylko wsiadać. I tutaj pierwsza niespodzianka. Zamiast pociągu do Krakowa jest komunikacja zastępcza do Kęt, a tam dopiero czeka pociąg. No to my bagaże na rowery i przez tory do autobusu. Nasz transport już zdążył odjechać. Niespodzianka nr dwa - pan kierowca powiedział, że pomimo tego, iż mamy bilety na to połączenie, nie może zabrać nas z rowerami: "Takie mam przepisy", i trwał przy swoim jak osioł przy pustym żłobie. Nie pozostało nam nic innego jak dzwonić po nasz transport i jechać do Kęt. Auto było już w Jasienicy i trochę trwało, nim Michał dojechał ponownie do Bielska. Po ponownym załadowaniu wszystkiego do samochodu mieliśmy ok. 20 minut do planowanego odjazdu pociągu z Kęt. Była to chyba najkrótsza podróż w moim życiu na tej trasie - gdy wjechaliśmy na dworzec pozostała jeszcze minuta do odjazdu, a pan kierownik pociągu powiedział na nasz widok: "ja wiedziałem, że przyjedziecie". Podróż do Krakowa, później przesiadka na pociąg do Przemyśla i ok. 13.00 byliśmy na miejscu. Nocleg mieliśmy w "Obiekcie noclegowym PTTK" w odległości ok. 200 metrów od Rynku. Po rozpakowaniu bagaży i przebraniu się w "cywilne ciuchy" ruszyliśmy w miasto. Na Zamku obejrzeliśmy "Wesele kresowe" w wykonaniu Zespołu Pieśni i Tańca "Przemyśl", a następnie na Rynku słuchaliśmy ulicznych grajków. Centrum Przemyśla już znaliśmy z poprzedniego pobytu w tym mieście, więc zwiedzanie odbywało się po większym okręgu. Późnym wieczorem powróciliśmy na nocleg, gdyż planowaliśmy w miarę wcześnie wyjechać rano.

Udało się już o 7.30 ruszyć na trasę. Pogoda była niezbyt łaskawa - po drodze spotkaliśmy dwie, na szczęście, niewielkie burze i jeden deszcz. Ostatni odcinek niedzielnej trasy tzn. ok. 20 km było wyścigiem z potężną burzą, która nas goniła do Wielkich Oczu i pokazała swoją moc w kwadrans po przyjeździe na kwaterę. Nocleg mieliśmy zamówiony w Domu weselnym. W tym dniu mieliśmy możliwość zwiedzić wspaniałą drewnianą cerkiew w Chotyńcu. Jest to obiekt wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.

Następny dzień był już inny - słoneczny, z lekkim wiatrem - pogoda dla rowerzystów. Pierwszym obiektem do obejrzenia był obronny zespół cerkiewny w Radrużu, również wpisany na listę obiektów UNESCO. Nocleg mieliśmy zaplanowany w Horyńcu Zdroju, w prywatnych campingach. Ponieważ, tradycyjnie już przyjechaliśmy w miarę wcześnie, to po odświeżeniu się i rozpakowaniu na kwaterze, postanowiliśmy - jak to mamy w zwyczaju - pozwiedzać miejscowość docelową w danym dniu. Horyniec Zdrój przypomina znane nam miejscowości uzdrowiskowe swoimi parkami, promenadami, pijalnią wód oraz tłumami kuracjuszy, którzy korzystali ze spacerów w chłodniejszym popołudniowym powietrzu. Noc była bardzo przyjemna - po gorącym dniu chłodna noc pomogła w odzyskaniu sił przed dalszą drogą. Nastepnego dnia mieliśmy dojechać do Józefowa.

Podróż rozpoczęliśmy ok. 8.00, a ponieważ pierwsza część trasy nie zapowiadała żadnych atrakcji, więc postanowiliśmy nieco ją zmodyfikować i pojechać prosto do rezerwatu "Szumy na Tanwi". Bardzo urokliwe miejsce, z kilkudziesięcioma wodospadami o wysokości od kilku do kilkudziesięciu centymetrów na przestrzeni ok. 300 metrów, przyciągało rzesze turystów. Następnie, w Suścu, wjechaliśmy już na Green Velo i po szlaku zajechaliśmy do Józefowa. Mieliśmy tam zamówiony nocleg w pokojach noclegowych, które mieściły się w budynku byłej synagogi. Parter zajmuje biblioteka, a pokoje są na drugim piętrze. Tutaj również pierwszy i ostatni raz w trakcie naszej wyprawy musiałem naprawić dętkę z roweru Wisi - nie była przebita, tylko przetarła się po pęknięciu opaski na feldze. Po odświerzeniu się poszliśmy zwiedzać miasteczko, którego jedną z atrakcji jest malowniczy kamieniołom.

Nastepnego ranka wyruszyliśmy w kierunku Zwierzyńca, gdzie mieści się siedziba Roztoczańskiego Parku Narodowego. Świetnie się jechało. Dalej pojechaliśmy do Szczebrzeszyna, aby posłuchać i obejrzeć najsłynniejszego polskiego chrząszcza. Jest bardzo fotogeniczny. Ze Szczebrzeszyna droga poprowadziła nas do Zamościa. Byliśmy tam już przed 14.00. Po odświeżeniu się wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta, a ponieważ niektóre obiekty dzieli dosyć duża odległość, więc zafundowaliśmy sobie zwiedzanie miasta Melexem z przewodnikiem.

Czwartkowa trasa poprowadziła nas z Zamościa przez Tarnogórę do Krasnegostawu. Jedną z atrakcji były licznie występujące bocianie gniazda, a szczególnie bocian wędrujący po drodze oraz maliny, które mogliśmy sobie zrywać do woli, u pani pochodzącej z Wodzisławia Śląskiego. Bardzo mili gospodarze na noclegu w agroturystyce.

W piątek rano ruszyliśmy do Chełma, a ponieważ proponowana trasa nie zapowiadała atrakcji, wiec pojechaliśmy drogą, która wiodła przez miejscowość Krupe. Znajdują się tu ruiny szlacheckiego zamku. Było wietrznie i gorąco - na jutro zapowiadano zmianę pogody. W nocy miała być wichura, o czym informowały sms-y RCB (Rządowego Centrum Bezpieczeństwa).

Również sobota miała być w podobnym klimacie, i dlatego też postanowiliśmy uprościć naszą trasę i pojechać najkrótszą drogą do Okuninki. W schronisku PTSM-u o nazwie "Krokodyl" - gdzie mieliśmy nocleg - miała przebywać również 20-osobowa grupa cyklistów z Lublina - odwołali przyjazd ze względu na pogodę. Około 16.00 przeszła ulewa, która ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów.

W niedzielny poranek wyruszyliśmy do Włodawy. Bardzo dobrze się jechało w powietrzu odświeżonym popołudniowym deszczem. Droga do samej Włodawy - ok. 30 km prowadziła po ścieżce rowerowej. Włodawa jest uroczym miasteczkiem, w którym zetknęły się trzy kultury i religie: chrześcijaństwo, prawosławie i judaizm. Niestety, mieliśmy pecha - tak cerkiew jak i Mała i Wielka Synagoga są w remoncie. Z Włodawy pojechalismy do Sławatycz, słynących z korowodów Brodaczy - odpowiednika kolędników w innych regionach Polski. Są to mężczyźni poubierani w długie kożuchy, z przyprawionymi długimi brodami i czapami o wysokości ok. 80cm przystrojonymi papierowymi kwiatami i wstążkami. Ze Sławatycz, przez Jabłeczną, pojechaliśmy do Kodnia. Tam mieliśmy nocleg w Domu Pielgrzyma. W podziemiach bazyliki Sanktuarium mogliśmy zapoznać się z burzliwym życiem jego Fundatora oraz historią obrazu Matki Boskiej Kodeńskiej. Jeśli ktoś będzie w tych okolicach, to polecamy zwiedzić sanktuarium - naprawdę warto. Wędrując po okolicy doszliśmy nad brzeg Bugu - po drugiej stronie była już Białoruś.

W poniedziałkowy poranek, po pysznym śniadanku ze świeżymi bułeczkami, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Poprzez Dobratycze dojechaliśmy do Terespola. Tam udało sie nam zwiedzić Starą Prochownię - jeden z obiektów Twierdzy Brzeskiej - odnowioną i wyposażoną staraniem miejscowych pasjonatów fortyfikacji. Obejrzeliśmy również jedną z cerkwi. W panującym tego dnia upale ruszyliśmy w dalszą drogę do Janowa Podlaskiego. Zajechaliśmy prosto do Stadniny Koni Arabskich, gdzie dobiegała coroczna aukcja arabów. W barze zjedlismy pyszny obiad (na rowerze wszystko ma lepszy smak), i udaliśmy się na rowerach na zwiedzanie stadniny. Spotkaliśmy się z bardzo sympatycznymi końmi, które szczególnie upodobały sobie Wisię i chciały sprawdzić zawartość jej sakw rowerowych. Silne wrażenie wywarł na nas "koński cmentarz", na którym są pochowane bardziej znane konie janowskiej stadniny, m.in. Pianissima, po śmierci której wokół Janowa powstał niezdrowy szum w 2015 roku. Następnie udaliśmy się na kwaterę w agroturystyce, której właścicielka w rozmowie telefonicznej powiedziała nam, w którym pokoju mamy nocleg, że jedzie z mężem na ryby i wróci ok. 21.00 oraz że dom jest otwarty i nikogo w nim nie ma.

We wtorek nasza trasa miała prowadzić przez Gnojno, Mielnik, Grabarkę, Nurzec Stację do Czeremchy. Jednakże napotkani kilka dni wcześniej rowerzyści jadący z kierunku przeciwnego odradzali nam jazdę przez Grabarkę i Nurzec ze względu na fatalny stan drogi (nawet na góralach z bagażem był problem na niektórych odcinkach rowery przeprowadzić). Okazało się, że w Gnojnie przeprawa promowa przez Bug jest nieczynna i musieliśmy pędzić 13km dalej do Mielnika. Tam w IT pan potwierdził nam opłakany stan trasy w okolicach Grabarki i zaproponował trasę drogami asfaltowymi przez Adamowo, Klukowicze do Czeremchy. Miało to również związek z zapowiadanymi na popołudnie burzami. Mieliśmy jeszcze do przejechania ok. 30km i choć jechaliśmy przeszło 25km/godz., trasa bardzo się dłużyła, nad nami ciągle tworzyły się nowe chmury burzowe, do tego wiało mocno i grzało. Godzinę po przyjeździe do Czeremchy, gdy byliśmy w markecie uzupełnić zapasy na następny dzień, przeszła taka ulewa, że na chwilę zgasło światło.

Następnego dnia wyjechaliśmy o 7.30 na trasę przez Kleszczele, Dubicze Cerkiewne do Hajnówki. Mieliśmy tam zarezerwowany nocleg w Domu Nauczyciela. Na miejscu byliśmy ok. 11.30 i dużo czasu na zwiedzanie. Udało się nam w miarę wcześnie zakwaterować. Prysznic, krótki odpoczynek i na miasto. Mieliśmy możliwość zwiedzić sobór Św. Trójcy, później poszliśmy na basen, a po basenie na pyszny obiad z regionalnej kuchni i na nocleg. Czwartkowa trasa rozpoczęła sie nieco później niż zwykle, bo ruszyliśmy ok.8.30 (spało nam się źle?). Przez Narew i Zabłudów dojechaliśmy do agroturystyki w Pasynkach. Nic ciekawego.

W piątek rano wyjechaliśmy na ostatni etap naszej wędrówki - z Pasynek do Białegostoku. Droga prowadziła najpierw po piachu – dobrze, że był dosyć mocno ubity, następnie po bardzo dziurawym asfalcie a w końcu po remontowanej drodze. Wszelkie utrudnienia skończyły się na granicy Białegostoku. Dzięki mapie ścieżek rowerowych, otrzymanej na Zlocie w Supraślu, nie mieliśmy problemów z poruszaniem się po mieście i dotarciem na nocleg. Po zakwaterowaniu i doprowadzeniu do porządku naszego wyglądu, postanowiliśmy pójść pozwiedzać miasto, które kilka lat wcześnie już poznaliśmy przy okazji otwarcia Zlotu Przodowników. Było bardzo gorąco i w związku z tym zwiedzanie było dosyć wyczerpujące. Wisia chciała jeszcze wieczorem wybrać się na jakiś koncert, ale niestety zmęczenie zwyciężyło i już nigdzie nie poszliśmy.

Rano, po zjedzeniu śniadania i spakowaniu się, wyruszyliśmy na dworzec kolejowy – ok. 3km - gdzie czekał na nas pociąg do Bielska Białej. Ale żeby się do niego dostać najpierw należało wytaszczyć rowery wraz z bagażem na kładkę nad torami ok.6,5m do góry, a poźniej z nimi zjechać na dół. Tam wystarczyło już tylko ulokować bagaże, zaczepić rowery i czekać na odjazd 10.18. Podróż minęła bez przygód i planowo o 17.13 przybyliśmy do Bielska Białej, gdzie z samochodem czekał już na nas Michał. Powrót do Cieszyna to była już tylko formalność.

W przyszłym roku (2019) planujemy kontynuować wędrówkę po Green Velo w części północnej na trasie Elbląg - Białystok.

 

[GALERIA ZDJĘĆ - "Ośka" i "Bystry"]

 

"Ośka" i "Bystry"