20 - 25.06.2016
IV Otwarte Międzynarodowy Zlot Turystów – Kolarzy Federację Sportu i Turystyki Ukrainy ( FSiTU) Użgorod
Odkąd się pojawiła informacja o kolejnym zlocie organizowanym przez FSTiU na Zakarpaciu byłem zdecydowany wziąć w nim udział. Trzeba jednak zaznaczyć, że chęci to jedno, a jakaś dziwna blokada informacyjna to drugie. Przez długi czas znana tylko była data i miejsce zlotu, bez żadnych szczegółów. Nawet na zlocie p.t.kol. w Supraślu, czyli prawie dwa tygodnie przed terminem też nic nowego nie powiedziano. Nieco szczegółów w końcu otrzymałem prawie tydzień przed zlotem, a i to dzięki przyjaciołom z żorskiego Wandrusa.
Nikt z nas nie był na ukraińskim Zakarpaciu, a program wyglądał zachęcająco, więc z Ondraszka zgłosiło się 5 uczestników oraz sympatyczna Hanka z Zawiercia, natomiast ekipę Wandrusa stanowiło 3 uczestników. Jak się na miejscu okazało, te dwa kluby w kilka osób stanowiły całą reprezentację PTTK. Na bazę zlotu wybrano wieś Onikiwci tuż za opłotkami ponad 115 tyś. miasta Użgorod / Użhorod / Ungvar położonego nad rzeka Uż, przy granicy ze Słowacją. Region nazywany dawniej Rusią Zakarpacką, a obecnie Zakarpaciem ma skomplikowaną historię typową dla pogranicza. Najdłużej, bo przeszło 800 lat panowali tutaj królowie węgierscy. Po nich, aż do 1918r. Habsburgowie. Po I wojnie cały region przypadł Czechosłowacji, później na mocy układów monachijskich w 1938r. znów powrócili tutaj Węgrzy. W 1944r. całość wyzwolili Sowieci i tak już zostało. W 1938r. był też epizod ogłoszonej niepodległej Ukrainy Zakarpackiej, która przetrwała ledwie kilka dni. Nic dziwnego, że w tak skomplikowanej układance każda z mieszkających tutaj narodowości jest do dziś licznie reprezentowana.
Nasza ekipa wybrała się na zlot dwoma drogami: samochodem: Rechtór i Afi, a pociągiem do słowackich Michalovic pojechali Gwarek, M.Bubik, J.Woszczyński i kol. Hanka. Każdy sposób miał swoje dobre strony: autem wybornie się jechało po słowackich widokowych autostradach lecz sporym minusem okazała się konieczność przekroczenia szczelnej granicy UE. Pociąg też miał zalety, jednak na rowerach jeszcze należało dojechać ponad 30 km do granicy, przy czym przejście w Użgorodzie okazało się dla rowerzystów niedostępne. W tej sytuacji M.Bubik i J.Woszczyński nadłożyli dodatkowo ponad 60 km, chcąc przekroczyć granicę na kolejnym przejściu. Pozostałych przewiozłem przez granicę samochodem w Użgorodzie, po prawie 5 godz. spędzonych w kolejce.
Bazę zlotu ulokowano nad sporym stawem, jednak okazała się mocno prowizoryczna jak na nasze przyzwyczajenia, dlatego też cała polska ekipa zamieszkała w kilku okolicznych hotelach. Mimo iż mieliśmy namiot, też postanowiliśmy z niego nie korzystać i znaleźliśmy całkiem sympatyczny pokoik w pobliskim hotelu „Ujut” czyli „Przytułek” (?!). Program zlotu był opracowany w formie szczegółowego harmonogramu na każdy dzień, jednak mając wcześniejsze doświadczenia z poprzednich spotkań na Ukrainie wiedziałem, że będzie to raczej sugestia, która z rzeczywistością niewiele może mieć wspólnego. I tak właśnie było, gdyż zlot miał dyskretny urok improwizacji.
W dniu otwarcia na pieszym kilkugodzinnym spacerze po mieście poznaliśmy bogatą historię Użgorodu, zwiedziliśmy potężną twierdzę oraz unicka cerkiew, która dawniej była jezuicką świątynią i kolegium. Przewodnik stwierdził, że miasto „ucywilizowali” dopiero Czesi w okresie międzywojennym, bo wcześniej przypominało raczej rozległą wieś.
Jako, że z Afi byliśmy pierwszymi zlotowymi gośćmi więc już wcześniej mieliśmy możność zwiedzenia interesującego skansenu budownictwa ludowego, w którym zgromadzono kilkadziesiąt zagród wiejskich z całego regionu Zakarpacia. Były tam górskie chaty Łemków i Bojków, domy z niziny węgierskiej i rejonu rumuńskiego pogranicza Maramuresz. Bardzo cennym obiektem była oryginalna XVIIw. cerkiew unicka z rejonu Mukaczewa.
Na kolejne dni były przewidziane różne, czasem dość ekstremalne rowerowe propozycje. Z wynikającej z programu rowerowej wyprawy, ze względu na spore przewyższenia zrezygnowaliśmy, w zamian przejechaliśmy ponad 80 km szlakiem kościołów i cerkwi okolicy opracowanym na podstawie otrzymanej w świadczeniach dobrej mapy regionu Użgorodu. Na niej poczyniliśmy parę spostrzeżeń: lokalny koloryt wiejskiego pejzażu całkiem przypomina węgierskie wsie, włącznie z językiem mieszkańców i dwujęzycznymi tablicami przy drogach. W miejscowości Siurte, chcąc zobaczyć kościół kalwiński trafiliśmy na bardzo przyjaznego turystom pastora, który oprowadził nas po wszelkich kościelnych zakamarkach z dzwonnicą włącznie i przekazał (w jęz. angielskim!) sporo interesujących informacji. Droga powrotna trafiła w rejonie nieco przypominające nasze Beskidy. Wykorzystaliśmy też skrót z zaznaczonej na mapie drogi lokalnej, i mocno się zdziwiliśmy, kiedy niebawem skończyła się nam ……... w lesie. Przedzierając się w górę przez gęste krzaczory osiągnęliśmy w końcu szczyt rozległej połoniny, która była mocno rozjeżdżona głębokimi koleinami dróg i dróżek prowadzących we wszystkich możliwych kierunkach. Między nimi było też widać prowizoryczne ziemianki i okopy. Tknięci przeczuciem zjechaliśmy po przeciwstoku w dół, napotykając po drodze najpierw tablicę „Tankodrom”, a w końcu bramę pilnowaną przez żołnierzy. To od nich dowiedzieliśmy się, że jeździliśmy po……. rozległym górskim poligonie. Dobrze, że nie wzięli nas za szpiegów, czy też ruchome tarcze.
W dniu następnym postanowiliśmy pojechać wraz z całą grupą, lecz nie udało się nam ich spotkać. Tak więc znów w dwójkę pokonaliśmy całą przewidzianą ok. 80 km trasę, zaliczając po drodze jeden z bardziej ekstremalnych odcinków. Było to ok. 5 km długości połączenie dwóch górskich wsi, które na dwóch różnych mapach przedstawiono jako przyzwoitą drogę, a na drugiej wręcz odwrotnie. Postanowiliśmy to sprawdzić a w terenie okazało się, że to ten drugi wariant był prawdziwy. Droga początkowo brukowana, niebawem zamieniła się z błotnisty poligon pełny sporej wielkości kałuż i jeziorek o niezbadanej głębokości, które w żaden sposób nie dało się objechać. Gdy w końcu upaprani jak nieboskie stworzenia dojechaliśmy do celu, dopiero kąpiel wraz z rowerem w lokalnym potoku przywróciła nam normalny wygląd.
Zlot zakończył się późnonocnym międzynarodowym ogniskiem z kiełbaskami, pod baldachimem rozgwieżdżonego nieba, przy pełnej integracji i polsko-ukraińskiej rywalizacji w śpiewaniu (i nie tylko). Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nasi ukraińscy przyjaciele śpiewanie mają we krwi. A z nami rywalizowały tylko żaby koncertujące w pobliskim stawie.
Jako, że cały tydzień był bardzo upalny, w drodze zaliczaliśmy prawie każdy sklepik wypijając hektolitry płynów. Łącznie na rowerze przejechaliśmy ok. 240 km po dziurawych drogach i górskich bezdrożach. Poznaliśmy jednak ciekawe miejsca jak choćby malownicze ruiny zamków niewidzkiego i serediańskiego, czy urocze wiejskie widoki z błyszczącymi w słońcu kopułami cerkiew. Dodatkowo, już po zakończeniu zlotu podjechaliśmy też do położonego niedaleko węgierskiej granicy Mukaczewa/Munkacs, aby zwiedzić usytuowany na niedostępnej górze zamek-twierdzę. W XVII w. zamek ten zasłynął w całej ówczesnej Europie, gdyż jego węgierska załoga skapitulowała dopiero po prawie 3-letnim oblężeniu przez Austriaków, a obroną dowodziła … dzielna żona właściciela twierdzy Ilona Zrinyi. Z murów twierdzy można było zobaczyć wspaniałe dookolne panoramy.
Czas szybko minął i pozostało nam wrócić do domu tą samą 400 km trasą przez Słowację. Musieliśmy też spędzić kilka godzin w granicznej kolejce, aby słowaccy pogranicznicy raczyli nas wpuścić w granice UE.
Wiemy jednak na pewno ,że ...BYŁO WARTO!!.