19.03.2016
Plan był prosty: objedziemy Cieszyn wzdłuż administracyjnych granic i to po obu stronach rzeki Olzy. Niewiadomymi były pogoda oraz długość trasy, bo mimo, iż w większości mieszkamy w Cieszynie, nie mamy pojęcia o wielkości jego administracyjnego obszaru.
Przy nieśmiało przebijającym się słońcu na rynku spotkała się 14-osobowa grupa męskiej części Ondraszka i jeden sympatyk. Po powitaniach przejechaliśmy niezwłocznie w do Czeskiego Cieszyna, gdzie w alejach Masaryka, już nas oczekiwał J. Štirba, który przygotował trasę po tej stronie Olzy. Po wręczeniu Józkowi imieninowego prezentu i odśpiewaniu „Sto lat” ruszyliśmy w drogę, a nasz peleton powiększył się niebawem o W. Niedobę z PPTSu. Oczywiście jechaliśmy wzdłuż granicy raz po jednej a raz po drugiej stronie, gdyż tak właśnie jest wytyczona trasa, w terenie gdzie trudno o jakąkolwiek drogę. Niebawem przekonaliśmy się, że Cieszyn jest malowniczo położony w dolinie rzeki Olzy i otoczony całkiem sporymi górami, które po kolei zaliczaliśmy. Przez Kocobędz dojechaliśmy do Stanisłowic, a potem dalej do Cierlicka Dolnego. Tutaj pokonaliśmy najwyższy podjazd pod Babią Górę, a na zjeździe skręciliśmy nieco z trasy, aby zobaczyć miejscową ciekawostkę - oznaczony obeliskiem „czwórstyk graniczny” czyli miejsce gdzie spotykały się granice czterech sąsiadujących gmin: Żukowa Grn, Koniakowa, Grodziszcza i Trzanowic. Obecnie jest to styk granicy administracyjnej Czeskiego Cieszyna, które wchłonęło dwie pierwsze gminy. Dalsza droga prowadziła nas do Koniakowa i dalej do Wielopola. I tak wdrapując się na kolejne wzniesienia to znów z nich zjeżdżając dojechaliśmy do Ropicy, gdzie nastąpił zasłużony odpoczynek. Przypadkiem natknęliśmy się tutaj na sympatyczną „Indi”, która w towarzystwie też robiła rekonesans tyle że na piechotę.
Tutaj mieliśmy za sobą ok. połowę trasy i ok. 30 km. Nasza wyprawa dotychczas była prowadzona w bardzo malowniczym wiejskim pejzażu z widokami na jeszcze ośnieżone Beskidy. Pogoda była też łaskawa bo słońce świeciło, choć było nadal chłodno. Prowadzący co jakiś czas objaśniał gdzie administracyjnie kończy się miasto, gdyż właściwie nie było go nigdzie widać. Pożegnaliśmy brawami J. Štirbę za dobrze przygotowaną trasę, a zadanie prowadzenia przejął wtedy Wędrowniczek i Bystry. Do Polski wjechaliśmy starą drogą przez Błogocice, gdzie jadąc ściśle granicą miasta na „dzień dobry” zaliczyliśmy kolejny ostry podjazd ul. Dębową. Tutaj zostawiliśmy granicę po prawej stronie i podjechaliśmy pod kolejną górkę ul. Jastrzębią na Mnisztwo i następnie pod dalsze wzniesienie na Gułdowy. Cieszyn w tym miejscu sięga dość daleko, bo aż pod Bażanowice a my, już wyraźnie na skróty przejechaliśmy ul. Mleczną pod podjazd autostradą A-1. Trzeba też zaznaczyć, że nasza grupa zaczęła się mocno wykruszać, na co wpływ na pewno miała wymagająca, pełna przewyższeń trasa oraz ledwo co przekroczony próg kolarskiego sezonu. Prowadzący teraz Paparazzi podciągnął ten topniejący peleton do Zamarsk, czyli na kolejne rekordowe wzniesienie. Tutaj też zgodnie uznaliśmy, że plan był jednak zbyt ambitny, więc koło RSP zakończyliśmy wycieczkę obiecując sobie, że ją w przyszłości dokończymy.
Program „Endomondo” nasze wyczyny zarejestrował następująco: min. wysokość 271m, max. wysokość 468m, a więc choć różnica w pionie 197m to jazdy pod górę było 737m, przy średniej prędkości 11,57km/godz. Mając ponad 40km w nogach dociągnąłem jakoś do domu myśląc sobie, że plan był może prosty lecz objechać nasze miasto dokoła w jednym kawałku nie jest wcale łatwym zadaniem.