11.10.2015
Jak się rzekło, wszystko co miało swój początek ma też i swój koniec. Dotyczy to i naszego obfitego w przeróżne wydarzenia sezonu kolarskiego oraz jak się również okazało towarzyszącej mu pogody.
W ten niezbyt ciepły, ale jednak bezdeszczowy niedzielny poranek zebrało się na rynku około 30 Ondraszków i sympatyków klubu. Duet „Ośka” i „Bystry” opisał czekające nas atrakcje i choć trasa wyprawy w dużej części pokrywała się z tą z poprzedniej wycieczki zapowiadało się ciekawie. Tak więc przez Puńców, Dzięgielów i Cisownicę dojechaliśmy pod Muzeum Techniki w Ustroniu, gdzie naszym celem były organizowane właśnie warsztaty rękodzielników beskidzkich, na których można było podejrzeć, a nawet samemu coś próbować wykonać. Prowadzący naszą wyprawę duet już nieco wcześniej namierzył artystę, który różne cuda wykonywał z kości zwierzęcych i na warsztatach prezentował technologie ich wyrobu.
Aby taka potężna kość wołowa (też była obecna) zamieniła się w różne wisiorki, zawieszki czy bransoletki musiała przejść długą i żmudną obróbkę, o której dowiedzieliśmy się w szczegółach. A potem trzeba tylko uruchomić wyobraźnię i wkrótce sporo z uczestników naszej wycieczki jak ludzie pierwotni paradowało przyozdobionych wisiorami z kości.
W innym kącie sali złotnik produkował filigranowe części do stroju cieszyńskiego, a jeszcze gdzie indziej paniczki „heklowały” na drutach przeróżne koronkowe cuda. Tutaj swój kunszt pokazał i nasz Ziołowy. Słowem było bardzo pouczająco i ciekawie, lecz w końcu z tego wszystkiego zaczęło nam burczeć w brzuchach. Ale i na to znalazła się rada.
Przejechaliśmy zatem kawałek za Wisłę gdzie w „Karczmie góralskiej” czekały już na nas zamówione specjały z grilla. Karczma czyli miejsce z tzw. klimatem: oryginalna „drzewiónka” kryta „szyndziołami” stanowiła godną oprawę naszej ostatniej w tym sezonie rowerowej biesiady. Na specjalnie zaproszenie prowadzących przyjechało też dwóch utalentowanych muzykantów: „Maniuś” z nieodzowną harmonią oraz gitarowy wirtuoz J. Kożusznik. Oczywiście obaj dali wspaniały popis swoich możliwości muzycznych a większość towarzystwa zachęcana przez „Ośkę” zrobiła właściwy użytek ze śpiewników. Jestem przekonany, że przygodni słuchacze tych naszych muzyczno-wokalnych popisów długo nie mogli wyjść z podziwu. Świetnie się bawiliśmy, ale że dzień krótki, a do domu daleko pomału grupa się zmniejszała i jako ostatni na rowerach odjechaliśmy w duecie z „Reworem”. W drodze powrotnej przejechaliśmy przez Kozakowice, Goleszów i Bażanowice. Ogółem było tego około 50 km. Trochę mi było smutno, że sezon już za nami. Ale z drugiej strony - jak to w przyrodzie bywa - jeżeli coś się kończy, to też i coś się zaczyna. Tak więc uszy do góry i cierpliwości:)
PS. następnego ranka przecierałem oczy ze zdumienia gdyż padał śnieg!