5 - 6.09.2015
Ten rajd był zupełnie wyjątkowy i inny niż wszystkie. Oprócz elementów krajoznawczych, które są osią naszych propozycji, tym razem doszedł element symbolicznie łączący dwa miejsca: Żywiec z Grodźcem, czyli tam gdzie śp. J. Furtak rozpoczął i zakończył swoje pracowite życie. Tak właśnie powitałem uczestników rajdu w miejscu startu, czyli w Grodźcu na zakręcie drogi przy krzyżu upamiętniającym tragedię, która wydarzyła się tutaj równo 20 lat temu.
Dwa dni wcześniej, aby uporządkować teren, pojechaliśmy wraz ze Śmigiem i Gwarkiem, żeby przy pomocy pił i siekier usunąć roślinność, która już całkiem zasłaniała krzyż. W dniu następnym Janusz Szczygielski z Bielska-Białej pomalował na nowo krzyż, który tutaj, głównie z jego inicjatywy, ustawiono w rocznicę tragedii.
Na starcie stanęło 14 Ondraszków. Przyjechał również kol. Adam Tabor z Bielska Białej - dawny towarzysz rowerowych wypraw. Wspomnieliśmy sylwetkę Zmarłego oraz okoliczności śmierci. Po chwili zadumy i modlitwie zapaliliśmy znicze. Następnie ekipa podzieliła się na dwa zespoły: rowerowy – w składzie – Ośka, Bystry, Śmig, Rechtór, Gwarek, Ziołowy, A. Poloczek, W. Owczarzy, O. Sorkowicz (sympatyk) i D. Słota;; oraz samochodowy, w którym znaleźli się: H. Lincerowa, Niezłomny, Afi oraz Jędruś.
Zespół rowerowy miał za zadanie dojechać do Żywca przez Górki, Brenną, Szczyrk i Lipową, a samochodowy już tam miał na nas czekać. Trasa rowerowa była bardzo przyjemna, gdyż jechaliśmy lokalną drogą wzdłuż rzeki Brennicy. „Schody” zaczęły się dopiero w Brennej-Białej, bo musieliśmy przejechać przez przełęcz Karkoszczonkę na druga stronę. Coś dało się jeszcze wyjechać, ale im bliżej przełęczy, tym nachylenie było większe i nawet prowadzenie roweru przychodziło z wysiłkiem. W końcu stanęliśmy zdyszani na przełęczy, a nagrodą był wspaniały widok na otoczoną górami dolinę Szczyrku z majestatycznym Skrzycznym w tle. Po szaleńczym zjeździe trafiliśmy na nowo otwartą ścieżkę rowerową, którą przejechaliśmy całe miasto. Tutaj pożegnaliśmy Gwarka i Ziołowego, którzy musieli już wracać i dalej jadąc malowniczą drogą u podnóża gór, po pokonaniu prawie 50 km, dotarliśmy do Żywca i bazy naszego rajdu, czyli schroniska PTSM.
Po zakwaterowaniu i powitaniu z gospodarzem spotkania Jasiem Gereszem ruszyliśmy w miasto spotkać się z przewodnikiem. Na krótkim spacerze zobaczyliśmy ciekawe miejsca związane z historią miasta i usłyszeliśmy sporo interesujących informacji. Przewodnik bardzo ciepło opowiadał zwłaszcza o panowaniu linii żywieckiej Habsburgów, którzy w trudnych wojennych latach nieodmiennie czuli się Polakami. Za to jednak ponieśli konsekwencje zarówno w czasie okupacji, jak i niestety również pod rządami PRL-u. Księżna Maria Krystyna Habsburg, która wyemigrowała do Szwajcarii w jesieni życia, sprowadziła się do swojego rodzinnego miasta i za zgodą miejscowych władz mieszkała w udostępnionych pomieszczeniach rodzinnego pałacu aż do śmierci w 2012 roku. Jak podkreślił przewodnik, wszyscy serdecznie wspominali miłą starszą panią, która do końca była aktywna na rzecz miejscowej społeczności. Nasz spacer zakończyliśmy pod cmentarną bramą. Tutaj spotkaliśmy się z przedstawicielami miejscowego Oddziału PTTK, znajomymi z dawnych kolarskich wypraw: Adamem Taborem, Adamem Sowa i Januszem Szczygielskim z Bielska-Białej, a także z panią Jadwigą córką śp. J. Furtaka i wspólnie przeszliśmy nad Jego mogiłę.
Tą uroczystą część rajdu rozpocząłem wspomnieniem Jego sylwetki i dokonań. Zakończyłem konkluzją, że człowiek żyje tak długo jak długo trwa o nim pamięć wśród rodziny i przyjaciół. I nie jest przeszkodą, że większość z przybyłych Go nie znała, gdyż ważne jest trwanie w pamięci zbiorowej. Niektórzy z nas podzielili się wspomnieniami przygód z udziałem Jasia, a córka Jadwiga podziękowała wszystkim za pamięć o Zmarłym, która trwa mimo upływu lat. Zapłonęły znicze, a pieśń „Ojcowski dom” była wzruszającym dopełnieniem tej części uroczystości. Wtedy wspólnie udaliśmy się wszyscy do konkatedry na mszę św. odprawianą za duszę Zmarłego. O dziwo, jak się okazało, byli też obecni sąsiedzi i znajomi śp. Jasia i też podzielili się wspomnieniami.
Następnie przenieśliśmy się do siedziby Babiogórskiego Oddziału PTTK, gdzie przygotowano sympatyczne spotkanie uczestników rajdu z przedstawicielami zarządu oddziału oraz małą biesiadę. Była to też okazja pogratulowania obchodzonej w tym roku 110 rocznicy powstania organizacji turystycznej, której oddział jest kontynuatorem. Gratulacje poparliśmy okolicznościowym dyplomem oraz książkową monografią naszego klubu.
Przy poczęstunku długo gawędziliśmy na temat tego co było, co jest, a także snuliśmy plany na najbliższą przyszłość. Głównym tematem były oczywiście wspominki z przygód i kontaktów z śp. Jasiem, czemu dopomogły dawne kroniki naszego klubu, które specjalnie przywiozłem na tę okazję.
Rankiem spotkaliśmy się z kolarzami i sympatykami komisji turystyki kolarskiej przy miejscowym Oddziale PTTK, aby wspólnie wyruszyć na trasę po okolicy. Było nas prawie 30, co dobrze świadczy o kolarskich zainteresowaniach mieszkańców. Większość była wyposażona w rowery górskie, dla których góry i dziury nie były wyzwaniem. Dobry nastrój nieco burzyły ciemne chmury i nie do końca było wiadomo, czy dojedziemy bez deszczu. Trasa wiodła do Moszczanicy i dalej do klasztoru Franciszkanów w pobliskim Rychwałdzie. Zwiedziliśmy słynące łaskami Sanktuarium Matki Boskiej i tutaj zaczęło padać. Jednak nie trwało to długo, bo gdy zwiedzaliśmy drewniany kościół w Gilowicach słońce już wyjrzało zza chmur, a gdy dojechaliśmy do sanktuarium maryjnego w Jasnej Górce znów całkiem się wypogodziło.
Żywiecczyzna to górska kraina, a więc nasza trasa składała się w większości ze stromych podjazdów oraz ostrych zjazdów. A podejście pod sanktuarium było wyjątkowo trudne. W nagrodę trafiliśmy na odpust, więc stracone kalorie zostały szybko uzupełnione „pod budami”. Przed nami było jeszcze kilka kilometrów podjazdu na przełęcz Pewelską, skąd było już tylko w dół. Wielokilometrowym zjazdem dojechaliśmy do Świnnej. Prawie 30 kilometrowa wyprawa zakończyła się w Żywcu. Na koniec jeszcze zwiedziliśmy magiczne miejsce nazywane „Krajcar”, gdzie robi się skuteczną konkurencję żywieckiemu browarowi-molochowi.
Wtedy pozostało jedynie pożegnać się z gościnnymi gospodarzami i korzystając z transportu podstawionego przez Jędrusia wróciliśmy do Cieszyna. Myślę, że rajd był bardzo udany i spełnił zakładane cele.