Na rowerze i pod żaglami – jezioro Goczałkowickie cz. III dookoła jeziora

Rechtór

4.07.2015 - 05.07.2015

Prognozy pogody na ten pierwszy lipcowy weekend przewidywały wręcz afrykańskie upały. W ten sposób nasza wyprawa doskonale się wkomponowała w pomysł na skwar, gdyż byliśmy blisko wody. Jak to zazwyczaj bywa lista uczestników była dość płynna – raz nas było więcej, a raz mniej lecz ostatecznie w sobotni poranek w bazie wodniackiej Oddziału PTTK Pszczyna w Wiśle Małej pojawiło się 26 Ondraszków i sympatyków, w tym też dwaj Beskidziocy. Z tej grupy aż 17 klubowiczów oraz dwójka sympatyków klubu zdecydowało się zostać na noc aby skorzystać z przewidywanych atrakcji wieczoru i atrakcji dnia następnego.

Serdecznie powitaliśmy kol. Reginę Kanię prezesa Klubu Turystyki Kolarskiej „Koło” z Pszczyny i jednocześnie wicekomandora zbliżającego się Centralnego Zlotu Kolarskiego PTTK w Pszczynie. Jak wcześniej zostało uzgodnione, Regina podjęła się prowadzenia zaplanowanej wycieczki dookoła jeziora, która w większości pokrywała się także z jedną z pośród tras zlotowych. Regina obdarowała nas pakietami z materiałami krajoznawczymi, a ja odwdzięczyłem się zestawem klubowych gadżetów.

Przed startem wprowadziłem wszystkich w temat przekazując podstawowe informacje historyczne i krajoznawcze dotyczące odwiedzanych okolic. W końcu, po ustaleniu szczegółów, ruszyliśmy na trasę. Pierwszy przystanek nastąpił w nieodległej Pszczynie pod murami „średniowiecznej warowni śląskich rycerzy”, której historia ma raptem… trzy lata. Z zewnątrz wygląda faktycznie jak średniowieczny zamek z blankami i sterczącymi wieżyczkami, a autentyczności dodają jej mieszczanie i białogłowy w strojach z epoki. W rzeczywistości jest to personel tej ekskluzywnej restauracji ze średniowieczną duszą. Jak się domyślam w menu powinny się znaleźć potrawy typu wół z rożna czy też inne przysmaki z epoki. Tego jednak nie sprawdziliśmy.

Dalsza droga prowadziła nas do Goczałkowic Zdroju. Tutaj nastąpiła przerwa kawowa w uroczym budynku dawnej pijalni zdrojowej pamiętającego początki uzdrowiska czyli połowie XIX w. Następnie wjechaliśmy w krainę stawów. Jazda terenowa po groblach była bardzo przyjemna i niebawem wyjechaliśmy na koronę zapory jeziora Goczałkowickiego. Jezioro powstało w latach 1950-1956 przez przegrodzenie koryta Wisły prawie trzykilometrową betonową zaporą o wysokości 14 m. Dzieło to budowali junacy z organizacji „Służba Polsce”, a swoją robotę wykonali bardzo solidnie. Jako obiekt hydrotechniczny czyli strategiczny zapora była długi czas niedostępna dla rekreacji lecz obecnie stanowi miejsce treningów i spacerów pasjonatów różnych sportów od rolkarzy po rowerzystów. Po przeciwnej stronie zapory wjechaliśmy przez spory kompleks leśny i następnie do miejscowości Zabrzeg. Tutaj urodził się Józef Londzin - jedna z najbardziej znanych postaci Śląska Cieszyńskiego przełomu XIX i XX w. Podziwialiśmy napotkany kamienny słup –drogowskaz z czasów CK Austrii. Z wyrytej inskrypcji wynika, że zarówno do jak i z Wiednia jest stąd 322 km. Ot taka Ciekawostka.

Teraz nasza droga prowadziła wzdłuż torów kolejowych przez Miliardowice, Czarnolesie i niebawem znów wjechaliśmy w ogromny leśny kompleks okalający jezioro od południowej strony. Ze względu na ochronę siedlisk ptaków oraz miejsca ich migracji ok. 250 km2 tego terenu zwanego „Żabim Krajem” objęto ochroną w ramach Obszarów Chronionych Natura 2000. Znajduje się tutaj również rezerwat Rotuz chroniący roślinność torfowiskową i bagienną w tym owadożerną rosiczkę. Oglądamy też swego rodzaju ewenement: pomnik lasu ufundowany przez miejscowe koło łowieckie.

Klucząc leśnymi duktami dojechaliśmy do drogi Landek - Chybie. Jadąc w stronę Chybia podziwialiśmy wspaniałą aleję dorodnych dębów z obu stron skutecznie ograniczających szerokość drogi. Przed Chybiem skręciliśmy znów w stronę jeziora i po dawnych groblach dojechaliśmy do wsi Zabłocie, a właściwe do pozostałości po tej wsi. Tych parę domów, które tutaj się znajdują, to tylko niewielki fragment Zabłocia, które prawie w całości zniknęło w falach jeziora. Jego centrum czyli m.in. kościół, cmentarz, szkoła znajduje się obecnie na dnie w odległości ok. 1 km od brzegu. Różne były dalsze koleje losu: mieszkańcy zasiedlili okoliczne miejscowości, słynący łaskami oraz Matką Boską Śnieżną z kaplicy z przysiółka Gołysz trafił w 1954r. do kościoła w Chybiu, a pozostałe wyposażenie do kościoła w Drogomyślu. Nawet zmarli zostali przymusowo przeprowadzeni na chybski cmentarz. Tak więc jezioro które tworzono jako zbawienny zbiornik wody dla aglomeracji śląskiej i retencji wód powodziowych było jednocześnie przyczyną tragedii tej lokalnej społeczności. I jak powiedział nam kustosz miejscowego Centrum Edukacji Ekologicznej Kadłubek przesiedleni wówczas ludzie i ich rodziny nadal się spotykają wspominając czasy, które dla nich bezpowrotnie minęły.

Do stolicy Żabiego Kraju czyli Strumienia wjeżdżamy przez żelazny most na Wiśle, który powstał w 1911r. dla kursującej wtedy kolejki parowej ze Strumienia do dworca kolejowego w nieodległym Chybiu. Most wyprodukowano w hucie Ostrawa–Witkowice i ten staruszek doczekał się w końcu remontu. Obecnie z tego powodu z mostu mogą korzystać wyłącznie rowerzyści i piesi.

W parku miejskim przy fontannie solankowej spotkaliśmy symbol Żabiego Kraju – Utopca, a także Śmiga i Beskidzioków, którzy gdzieś się nam zagubili po drodze. Po przerwie obiadowej w już nieco zmniejszonym składzie wyjechaliśmy trasą rowerową R-4 w kierunki Studzionki i poruszając się polnymi drogami wśród łanów zbóż dojechaliśmy do Ośrodka Sportów Wodnych położonego nad kolejnym jeziorem zaporowym - Łąka. Najlepsze co nas mogło teraz spotkać to kąpiel w chłodnej wodzie jeziora i nawet dzikie tłumy na brzegu nam w tym specjalnie nie przeszkadzały. Tutaj też pożegnaliśmy się serdecznie z naszą przewodniczką dziękując za wspólnie spędzony dzień. W drodze powrotnej do bazy zobaczyliśmy niecodzienny widok: tysiące doniczek z wrzosami w różnych odcieniach zieleni ciągnące się prawie po horyzont. Było to gospodarstwo ogrodnicze specjalizujące się w hodowli tych roślin.

Łącznie przejechaliśmy ok. 76 km a ci którzy przyjechali rowerem z Cieszyna nazbierali razem ponad setkę. Właśnie tutaj swój życiowy rekord długości trasy ustanowiła nasza uczestniczka sympatyczna Sylwia w związku z czym zebrała zasłużone gratulacje i owacje. W bazie powitaliśmy też Mariusza i Bernadetę, którzy przyjechali tutaj aż z Gliwic. Te i inne wydarzenia oraz wspomnienia były wspaniałymi tematami wieczornego biesiadowania przy ognisku. Przydały się i kiełbaski i śpiewniki. Wieczorne Ondraszków rozmowy przeciągnęły się długo w noc a wszystkiemu przyglądał się księżyc, którego srebrzysta poświata tajemniczo odbijała się w wodach jeziora.

Rano obudziło nas w kolejności: słońce, ptaszyny oraz ta część grupy, która nie uznaje wylegiwania się mimo, że była to niedziela. Już ok. 600 było słychać krzątaninę w kuchni, a ok. 800 już wszyscy byli na nogach. Po śniadaniu i porannej kawie podzieliśmy się na dwa zespoły: żeglarzy oraz kolarzy. Żeglarze czyli Niezłomny, Gwarek i Wędrowniczek - który do nas właśnie dojechał - pod dowództwem Mariusza wypożyczyli żaglówkę i popłynęli odkrywać nieznane lądy, a rowerzyści wzięli swoje bicykle i pojechali do Goczałkowic aby odwiedzić ogrody Kapiasa. Ogrody te są wielką miejscową atrakcją i warto tam zobaczyć jak człowiek potrafi współpracować z naturą z korzyścią dla obojga stron. Żar lejący się z nieba powodował, że najbardziej oblegane były te rośliny, które dawały choćby kawałek cienia. Do bazy wróciliśmy polną drogą między rozległymi łanami zbóż. Po drodze spotkaliśmy malowniczą kapliczkę w cieniu wiekowych lip. Stara kapliczka, rozedrgane z gorąca powietrze przesycone zapachem kwitnących drzew i dojrzewającego zboża. Czyż może być coś bardziej romantycznego? Do ogólnego kilometrażu dorzuciliśmy kolejne 24 km.

W bazie czekali żeglarze którzy też zdążyli już opłynąć jezioro więc pozostało się nam spakować i po serdecznych pożegnaniach ruszyliśmy w drogę powrotną. Kolejna wspaniała przygoda pozostaje za nami i pora planować następne.