13.06.2015
Z uwagi na problemy zdrowotne prowadzącego, prawie do końca nie było wiadomo czy wyprawa dojdzie do skutku. Kiedy się już dowiedzieliśmy, że tak, zabrakło czasu, aby tą radosną wiadomość rozgłosić. Ostatecznie, na starcie, przed siedzibą straży pożarnej w Czeskim Cieszynie pojawiło się 9 Ondraszków i sympatyków oraz tyle samo Beskidzioków. Dowodzenie, w zastępstwie J. Štirby, objął W. Niedoba. Po serdecznym powitaniu ruszyliśmy w drogę. Czekała nas trasa wytyczona w okolicy Czeskiego Cieszyna, a że dzień zapowiadał się upalny, na każdym przystanku po drodze cień był bardzo pożądany.
Najpierw podjechaliśmy pod budynek dawnej polskiej szkoły w Kocobędzu. Jak mówił prowadzący (wychowanek tej szkoły) szkoła ta pochodzi jeszcze z czasów CK Austrii, choć obecnie po kolejnych przebudowach nie wyróżnia się niczym szczególnym. Od dawna też nie pełni pierwotnej funkcji i stanowi obecnie siedzibę firmy produkcyjnej. Nieco dalej mieliśmy okazję poznać skomplikowane dzieje pałacu, w którym przed laty urządzono znaną w okolicy szkołę rolniczą. Za czasów socjalistycznych było tu szkolne gospodarstwo rolne. A teraz? Niestety, obecny stan pustego budynku odstrasza i wszystko wskazuje na to, że może nie doczekać lepszych czasów. Z ogrodu pełnego egzotycznych roślin pozostały tylko wspomnienia. Jedynie wieża widokowa (pozostałość średniowiecznego klasztoru Dominikanów) i brama wjazdowa prezentują się w miarę dobrze. Następnie pojechaliśmy do dzielnicy Czeskiego Cieszyna, Koniakówa. Droga prowadziła przez kolejne pagórki. Z najwyższego punktu, nazywającego się nie wiedzieć czemu Šachta (tzn. kopalnia), roztaczał się oszałamiający widok od odległego Jastrzębia i Wodzisławia aż po łańcuch Beskidu Śląsko-Morawskiego.
Następny przystanek miał miejsce w pobliżu niewielkiego kościoła ewangelickiego. Jak informuje wbudowana w ścianę tablica w 1906r. doszło tu do tragedii. Podczas pogrzebu miejscowego rolnika do kościoła wpadł (prawdopodobnie) piorun kulisty, który uśmiercił aż 13 żałobników, w tym 8-letnie dziecko. To zupełnie nieprawdopodobne zdarzenie, mimo, że było tak dawno do dziś jest powodem organizowania spotkań potomków ofiar. Druga tablica była poświęcona obywatelom okolicznych wsi, którzy nie wrócili z frontów Wielkiej Wojny. Warto zauważyć, że są na niej wyryte same polskie nazwiska.
Kolejny przystanek na trasie przewidziano w plenerowej galerii sztuki nowoczesnej. Kamienne rzeźby zebrane z całej Europy (w tym i z Polski) zostały zgromadzone na malowniczej łące z rozległym widokiem na Beskidy. Trudno o lepsze miejsce do kontemplacji dla miłośników sztuki i tematu dla fotografii artystycznej.
Bocznymi drogami pędziliśmy w dół do doliny Stonawki. Dłuższy postój połączony z uzupełnieniem płynów w organizmie nastąpił w Trzanowicach. Tutaj też odkryliśmy, że część peletonu zgubiła się i pojechała wprost na metę, czyli do parku Sikory w Czeskim Cieszynie. My natomiast, korzystając z nowej dla większości z nas trasy, dojechaliśmy do Ropicy. Tam z kolei koniecznie trzeba było zobaczyć jak miejscowy pałac, który był w stanie agonalnym, dzięki prywatnemu inwestorowi wraca do życia. Jest to sytuacja godna naśladowania. Później bocznymi dróżkami dojechaliśmy do mety, gdzie już oczekiwał nas zgubiony „ogon”.
W podsumowaniu zgodnie stwierdziliśmy, że nawet na takich bliskich wypadach za miasto można się czegoś dowiedzieć i coś ciekawego poznać, a o to właśnie w Ondraszkowych wyprawach chodzi. Przejechałem35 km.