30.05. - 6.06.2015
Tegoroczny zlot zorganizowała Pomorska Komisja Turystyki Kolarskiej, Oddział Gdański PTTK oraz Klub Turystyki Pieszej „Bąbelki” z Gdańska. Baza została ulokowana w miejscowości Sominy w ośrodku „Kaszubski Dwór” pięknie położonym w sosnowym lesie nad jeziorem Dywańskim. Ośrodek składał się z szeregu domków rozrzuconych luźno w terenie, a nad samym brzegiem jeziora ulokowano restaurację która w zależności od potrzeb była stołówką, salą wykładową czy też co wieczór tanecznym parkietem.
Z Ondraszków zapisało się równo 20 osób w tym jeden Beskidziok (Z .Fierla), a w końcu udział wzięło 19 osób. Pod względem liczebności ex aequo z żorskim „Wandrusem” zajęliśmy II miejsce zaraz po klubie „Huzy” z Gliwic, co zostało nagrodzone dyplomem. Ogółem na rajd zjechało się aż 526 uczestników z czego 252 przodowników turystyki kolarskiej! Jak widać, zloty przodownickie biją rekordy popularności. Część naszej ekipy skróciła swój pobyt, aby móc zrealizować dalsze plany rowerowe. Był to m.in. Wędrowniczek, który z Cieszyna wyjechał na rowerze a początkiem maja, zawitał tutaj na kilka dni i pojechał dalej kontynuować własną samotną wyprawę szlakiem zamków w Polsce.
Większość uczestników zdecydowała wybrać noclegi pod dachem - 346 osób i tutaj nie byliśmy wyjątkiem, bo Ondraszki miały tylko 3 namioty - Smig, Afi i Rechtór oraz Niezłomny. Noce we własnym „hotelu pod gwiazdami” nad jeziorem pośród szumiącego i pachnącego sosnowego lasu- czyż może być coś piękniejszego? Oczywiście że nie lecz pod warunkiem, że jest w miarę ciepło. A tutaj pierwsza noc pod namiotem była jednak walką o przetrwanie, gdyż temperatura nie przekraczała kilku stopni powyżej zera Na szczęście mieliśmy swoje sposoby na utrzymanie się przy życiu, a ponadto kolejne noce były już coraz cieplejsze.
Uroczyste otwarcie zlotu odbyło się w odległym o ok. 20 km Bytowie, na dziedzińcu krzyżackiego zamku. Było bardzo uroczyście i ciekawie. Miło spotkać znajomych z całej Polski z którymi widujemy się tylko raz w roku właśnie przy takich okazjach. Odbyło się m.in. przekazanie ”koła przechodniego”, które ubiegłoroczna komandorka z Podlesic uroczyście wręczyła obecnemu komandorowi kol. Januszowi Wojewskiemu. Otwarcie uświetniła ekipa średniowiecznych rycerzy, którzy wraz z białogłowami dali pokaz średniowiecznych tańców, a potem strzelania z luków i kusz oraz naparzali się „bezpiecznymi mieczami”. W tańcach rycerzy bezpośrednio wsparli m.in. nasi „Czorno” oraz „Unisono”.
Organizatorzy na każdy dzień rajdu przygotowali dwie różniące się długością trasy rowerowe, wiec każdy kto chciał aktywnie uczestniczyć na pewno miał co robić. A jako, że Kaszuby to w większości lasy i jeziora każdy zjazd z asfaltu w drogę boczną nieuchronnie powodował, że przeważnie grzęźliśmy w luźnym piasku. Kto miał opanowaną technikę jazdy po takim terenie mógł jako tako jechać, lecz często trzeba było człapać podpierając się rowerem. Drugim trudnym zadaniem była nawigacja bowiem leśne drogi często się krzyżowały i rozchodziły się w różnych kierunkach, a wybrać właściwą na podstawie otrzymanej w świadczeniach uproszczonej mapy nie było wcale łatwym zadaniem. Te niedogodności wynagradzały z nawiązką piękne widoki jak z reklamowego folderu, cisza oraz pogoda, która po pierwszych zimnych i deszczowych dniach zrobiła się ciepła i słoneczna. Korzystając z zaproponowanych tras zwiedziliśmy okoliczne miejscowości m.in. Lipusz, Kościerzynę, Dziemiany, Wiele, Leśno. Byliśmy też w najstarszym w Polsce skansenie w Wdzydzach Kiszewskich a także zobaczyliśmy kurhany plemienne Gotów „kamienne kręgi” koło Leśna. Na trasy wyruszaliśmy codziennie w innym lecz własnym zespole, choć było też kilku Ondraszkowych indywidualistów, którzy najchętniej podróżowali samotnie. Niektórzy preferowali tez podróżowanie w peletonie pilotowanym przez organizatorów. Kaszuby to region bardzo specyficzny- tutejsi bardzo pielęgnują swoją kulturową odrębność. Widać to było choćby na tablicach miejscowości które były dwujęzyczne. A język kaszubski – jak mieliśmy okazję się przekonać - jest zupełnie niezrozumiały i rozmowa z rodowitym Kaszubem wymaga tłumacza. Typowe dla tego terenu są również charakterystyczne hafty oraz „tabaczenie” czyli wąchanie tabaki. Spotkaliśmy się również z mistrzem Polski w tym fachu. Zorganizował dla zlotowiczów konkurs tabaczenia i wiedzy o tabace. Zaszczytne III miejsce w tym konkursie zdobył „Gwarek”, który wykazał się sporą wiedzą na ten temat.
Braliśmy udział również i w innych proponowanych konkursach tematycznych: wiedzy o ruchu drogowym i kolarskim torze przeszkód, fotograficznym oraz pierwszej pomocy medycznej. W tym ostatnim wiedzą zaimponował nasz „Unisono”, który po dogrywkach zajął również III miejsce.
Na uroczystościach Bożego Ciała byliśmy w miejscowym drewnianym kościółku (niegdyś ewangelickim) którego wizerunek znalazł się na rajdowej odznace. Uroczy kościółek był mikroskopijny więc absolutnie nie mieścił miejscowej społeczności powiększonej o sporą grupę rowerzystów. Co ciekawe pawlacz był tak skonstruowany, że ci bardziej obdarzeni wzrostem musieli uważać, żeby o niego nie zahaczyć głową.
Rajdy przodownickie mają swój urok i specyficzne klimaty. Urocze są zwłaszcza spotkania ze znajomymi z całej Polski. Bez przesady można powiedzieć, że na nich spotyka się cała Polska: Szczecin z Cieszynem a Siedlce z Poznaniem. Dawno zawiązane przyjaźnie mieliśmy okazję podtrzymać, pogawędzić o tym co się u kogo zmieniło, a także wspomnieć tych co już odeszli… Stąd właśnie „długie nocne Polaków rozmowy” odbywały się co wieczór w różnych miejscach naszego obozowiska, a i na trasach często spotykaliśmy znajome twarze.
Kilka dni przed zakończeniem imprezy przyjechała też ekipa z Ukrainy z naszymi przyjaciółmi Tarasem i Mirosławem poznanymi w trakcie naszych poprzednich pobytów w Zibołkach i na Krymie. Taras mocno reklamował zlot UETC, który organizuje w tym roku w Żółkwi, a ze względu na dość niejasną sytuację na Ukrainie ma spory problem z frekwencją. Była też i okazja powspominać nasze wspólne przygody, przy czym dodam, że Ukraińcy bardzo lubią biesiadowanie we własnym, bardzo specyficznym wydaniu.
Ostatni dzień zlotu dla ekipy w składzie: „Afi”, „Rechtór”, „Gwarek”, „Druhna”, „Długi”, „Szykowno” plus dwóch innych zlotowiczów był bardzo nietypowy. Otóż postanowiliśmy odłożyć rowery i korzystając z uroków okolicy wybrać się na spływ kajakowy rzeką Zbrzyca. Spływ zaczynał się w miejscowości Laska, gdzie dostarczono nam łódki, a kończył się we wsi o dziwnej nazwie Swornegacie. Ogółem przy wspaniałej pogodzie i kontemplując widoki przepłynęliśmy ok. 15 km przepływając przez pięć jezior, meandrując z prądem Zbrzycy i na koniec jeszcze kawałek pod prąd rzeką Brdą. Było to nowe doświadczenie i nowe doznania. Technicznie szło nam to dość różnie, gdyż jedni kierowali kajakiem a drugimi raczej dyrygował kajak. Po ok. 4 godz. jednak wspólnie dopłynęliśmy do celu. Trzeba przyznać, że ziemia widziana z poziomu wody wygląda całkiem inaczej i spływ jest też przygodą pełną uroku.
Po tygodniu intensywnych wrażeń niestety nastąpił czas pożegnań. Na podsumowaniu zlotu okazało się po raz kolejny, że nie wiadomo gdzie się spotkamy za rok. Liczymy jednak na to, że organizator się znajdzie. W niedzielne południe, już prawie jako ostatni uczestnicy, opuściliśmy gościnne Sominy i kaszubską ziemię i po przejechaniu samochodem ok. 750 km przed północą powitał nas Cieszyn.