Zielony Górny Śląsk - jezioro Dzierżno 2009

Rechtór

3 - 5.07.2009

Mając w pamięci dawne wycieczki w ten ciekawy rejon Górnego Sląska postanowiłem ponownie zorganizować wyprawę, która byłaby połączeniem ogniskowej biesiady, rowerowej przygody i żeglarskiej romantyki. Ilość uczestników limitowała znów pojemność aut, gdyż jedynie samochodem można było się dostać do ośrodka "Maytur" położonego nad jeziorem Dzieżno Małe koło Pyskowic. Ostatecznie 3.07.2009 późnym popołudniem z Cieszyna wyjechał mały konwój trzech samochodów z: Jasiem S., "Szykownóm", "Pankiem", "Rechtorem", "Alapalą", "Bystrym", "Ośką" i Michałem na pokładzie. Z Łazisk mieli dojechać jeszcze Eugeniusz i Grażyna K., a Zdzicho i Władek z PTTS-u powinni byli być już na miejscu. Po drodze nie obyło się bez przygód, gdyż podczas przejazdu przez Gliwice nasz konwój się rozproszył i tylko dzięki komórkom znów się spotkaliśmy. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze naszego kapitana - Mariusza U. z małżonką. Jadąc bocznymi drogami przez Łabędy ku wielkiemu zdziwieniu spotkaliśmy auto z rowerami na dachu. Była to drużyna z Łazisk, która zawzięcie studiując mapę... jechała w przeciwnym kierunku. Co by nie mówić - Opatrzność czuwa.

Na miejsce dotarliśmy wieczorem już bez dalszych przygód. Za to PTTS dotarł na miejsce bez pudła, a Zdzicho i Władek zdążyli już zaliczyć sporą przeszło 50km rowerową trasę. Po rozlokowaniu się w przytulnych pokojach za namową kapitana Mariusza wyfasowaliśmy wiosła i ruszyliśmy wielką łajbą o wdzięcznej nazwie DZ-ta na podbój nieznanych lądów. Chwilę jednak trwało zanim uzgodniliśmy jeden kierunek jazdy, bo z początku każdy wiosłował w swoją stronę. Nasz kapitan sprawnie opanował ten początkowy chaos i niebawem łódź majestatycznie płynęła na tle zachodzącego słońca. Tymczasem na lądzie czekało już na nas ognisko i pyszne kiełbaski z grilla. Kiedy zniknęły one w przepastnych brzuchach niedawnych majtków Eugeniusz wyciągnął gitarę i wspólnie zainicjowaliśmy koncert żeglarskich szant, z którym jak myślę można byłoby wystąpić na niejednym przeglądzie. Dopomógł w tym nasz niewątpliwy talent śpiewaczy oraz jeszcze coś.

Bylibyśmy tak koncertowali do rana, lecz rowerowy start został wyznaczony na godz. 900, więc trzeba było iść spać. Rano świeży i wypoczęci wskoczyliśmy na rowery. W pobliskich Pławniowicach czekała już pani przewodnik, aby oprowadzić nas po pięknych wnętrzach pałacu von Ballestemów. Z pietyzmem odrestaurowany pałac oraz ogród zrobił naprawdę duże wrażenie. Dalsza trasa prowadziła leśną drogą do Rudzińca gdzie zobaczyliśmy ciekawy drewniany kościół, a następnie przez Chechło i Poniszowice (XV w. drewniany kościółek) do Byciny. Ogromny trzykondygnacyjny barokowy dwór Paczyńskich herbu Topór woła tutaj rozpaczliwie o zamożnego właściciela, bo remont który próbowano przeprowadzić dawno stanął w miejscu, a czas niestety robi swoje.

W drodze powrotnej do bazy zobaczyliśmy też śluzę Dzierżno - jedną z największych, na Kanale Gliwickim. Kanał ten poprowadzony od Łabęd do ujścia do Odry ma 41km, a jego 44m spadek reguluje 6 śluz. Dzieło to wybudowali Niemcy tylko w 6 lat (1935-1941) i z powodzeniem służy do dnia dzisiejszego. Dodam jeszcze, że w kanale pływają prawdziwe potwory - ryby o metrowej długości, gdyż takie właśnie pluskały się przy śluzie.

Dalszą część atrakcji tego dnia zapewnił nam nieoceniony w sprawach żeglarskich Mariusz, który zabrał nas - szczurów lądowych pod żagle. Okazało się jednak, że nie wszyscy stanowili balast pokładowy. Grażyna i Genek też wiedzieli jak należy pociągać "sznurki od tych szmat" aby płynąć w zamierzoną stronę. Również i "Ośka" - Wisienka z powodzeniem zmagała się ze sterem naszej łajby. W trakcie tej prawie morskiej podróży przybiliśmy na chwilę do nieznanego lądu, gdzie ondraszkowym zwyczajem zorganizowaliśmy napad na miejscowy bufecik. Opłynęliśmy też parę razy wyspę nazywaną "Tumidaj" szukając śladów życia i uzasadnienia jej nazwy. Czas pod żaglami przyjemnie płynął, lecz zrobiło się późno i czas było zawijać już do własnego portu.

Na tym niestety nasza ("Rechtora" i" Alipali") przygoda się zakończyła, gdyż musieliśmy wracać do domu. Przejechaliśmy rowerem ok. 45km, lecz pozostała część ondraszkowej ekipy została na kolejny dzień, mając zaplanowaną następną rowerową wycieczkę oraz żeglowanie. Na tej wyprawie jak sądzę udało nam się skrzyżować majtka z ondraszkiem, więc myślę, że warto w przyszłości dalej w tym kierunku eksperymentować.