Zielony Górny Śląsk - jezioro Dzierżno - 2006

Rechtór

24.06.2006

Jak to zazwyczaj bywa z frekwencją, jedno jest pewne - nigdy nie wiadomo ile będzie uczestników. Tym razem gospodarz Mariusz Urbanek witał w bazie nad jeziorem tylko trzech Ondraszków: Władka Gojniczka, Józka Lincera i Zbyszka Pawlika lecz dodatkowo przyjechało dwóch kolarzy z Bielska: Krzysiek Sumera wraz z kol. Zdziskiem zachęconych zapowiedziami w kalendarium. Pogoda była wspaniała, więc nie ociągając się ruszyliśmy na rowerowe szlaki przez Pniewy, Sieroty do Toszka. Postanowiłem wypróbować jakość miejscowych rowerowych ścieżek oraz dokładność mojej mapy. Z tego powodu najczęściej jechaliśmy polnymi drogami a czasem wręcz miedzami między łanami zboża, telepiąc się niemiłosiernie. Wzbudziło to protesty Krzysia, który choć jechał na rowerze górskim twierdził, że po takich dziurach to już dawno nie jeździł. No cóż... za mało dotychczas obcował z Ondraszkami.

W Sierotach zwiedziliśmy ciekawy drewniany kościół z murowanym prezbiterium gotyckiej proweniencji. W Toszku dłuższy postój urządziliśmy na zamku. Jak wszyscy, którzy go zwiedzają chcieliśmy znaleźć "złoty drób" zgubiony gdzieś przez dawnych właścicieli zamku w trakcie ucieczki przed pożarem. Niestety kaczka się nie znalazła - może następnym razem. Na bazę wróciliśmy już grzecznie asfaltem pokonując łącznie prawie 60km. Korzystając ze sprzyjających warunków przez resztę wieczoru oddaliśmy się grilowemu szaleństwu obiecując sobie w dniu następnym zaszaleć na jeziorze.

Niedzielny poranek mimo, że słoneczny był bardzo wietrzny tak, że jezioro przypominało morze podczas sztormu. Mariusz twierdził, że było 5 w skali Beauforta, więc nie było najmniejszych szans odbić łajbę od brzegu. Ale od czego mamy rowery! Wyruszyliśmy zatem przez Bycinę, wokół jeziora Pławniowickiego do Pławniowic, gdzie zatrzymaliśmy się dłużej w rodzinnym zamku Ballestremów. Zespół pałacowo-parkowy pięknie odnowiony w stylu neomanieryzmu służy obecnie celom Diecezji Gliwickiej.

Zajrzeliśmy również do Taciszowa gdzie istnieje bodaj jedyna na Śląsku ludwisarnia. Wracając odwiedziliśmy także największą śluzę "Dierżno" na kanale Gliwickim, z urządzeniami hydrotechnicznymi wybudowanymi w trakcie II wojny światowej przez Niemców i po dziś sprawnymi. Po powrocie okazało się, że nie przestało dmuchać. Z pływania nici, a zatem czas wracać do domu. Ogółem przejechaliśmy 105 km i choć ostatecznie nie udało się przedzierzgnąć w "wilka jeziorowego" wyprawę zaliczyliśmy do udanych.