21.05.2023r.
>
Winiarskim szlakiem Śląska Cieszyńskiego
>
Myliłby się ten, kto tradycje winiarstwa osadza we Francji, Niemczech czy gdzieś na południu Europy lub najbliższych nam Morawach. Otóż i Cieszyn miał swoje winnice. Było to co prawda w XV w. za sprawą zakonu Benedyktynów. Pozostały po nich nazwy miejscowe Winograd (wzgórze z ul. Hażlaską), czy ulic: Benedyktyńska i Liburnia. W czasach, które już ogarniamy własną pamięcią działała też fabryka "Las" w Błogocicach. Ale to wszystko już czas przeszły, a jak wygląda teraźniejszość?. Otóż to pytanie było sensem naszej rowerowej wyprawy. A pomysł powstał dzięki kooperacji z p. Marcinem Lipskim Prezesem Stowarzyszenia Cieszyński Szlak Wina, który przekazał namiary na okoliczne winnice. Jako, że była to wyprawa poniekąd odkrywcza, toteż cieszyła się sporym zainteresowaniem. W pewnym momencie na trasie było nas aż 48, w tym 18 z Ondraszka. Dodatkowym atutem była też piękna i słoneczna pogoda, która mimo burzowych pomruków po południu utrzymała się do końca dnia. Na początek spotkaliśmy się pod Halą Widowiskowo-Sportową i po krótkim objaśnieniu trasy i atrakcji ruszyliśmy w drogę.
W Pogwizdowie czekała na nas druga część peletonu, więc teraz już razem dojechaliśmy do winnicy "Bruntelesa" p. Bronisława Sznapki. Właściciel już nas oczekiwał, a także kilku dalszych rowerzystów, którzy chcieli wziąć udział w wyprawie. P Bronisław oprowadził nas po swoim gospodarstwie i cierpliwie odpowiadał na wszelkie, i to całkiem fachowe pytania. Winnica robiła dobre wrażenie: zadbana, winne krzaczki posadzone w przepisowych odległościach pięły się w górę po drucianych podporach, i to w jednej płaszczyźnie. Po teorii przyszedł czas na praktykę czyli degustację. I kto by pomyślał, że tak dobry "napój bogów" powstaje w niedalekich Kaczycach!. Ale czas naglił, więc obciążeni zakupami pojechaliśmy dalej. Niebawem przekroczyliśmy granicę i długim zjazdem dojechaliśmy do Karwiny. Tutaj korzystając z ścieżki rowerowej przejechaliśmy parę km wzdłuż głównej drogi. Ze względu na długość naszego peletonu światła pokonywaliśmy chyba na trzy razy. W końcu wyjechaliśmy z centrum i fajną lokalną drogą przez Olszyny i Zawadę dojechaliśmy do Gołkowic. Jest to fragment znanej rowerowej trasy "żelaznych torów", dlatego mijaliśmy całkiem sporo rowerzystów. Już po stronie RP zarządziłem krótki postój przy kościele św. Anny, i wyjaśniłem zawiłości budowy przejścia granicznego, przez które właśnie przejechaliśmy.
Dłuższy postój nastąpił w winnicy "Smuga" p. Jerzego Borka. Tutaj gospodarz też nas czekał, i to w towarzystwie kolarzy z żorskiego "Wandrusa", którzy właśnie kończyli degustację. Po serdecznych powitaniach ruszyliśmy na zwiedzanie winnicy, a potem specjalnie zbudowanej piwniczki. Od razu było widać, że p. Jerzy to profesjonalista w swoim fachu, a jego wyroby to po prostu "niebo w gębie".
Obciążeni następnymi zakupami oraz dalszą sporą porcją wiedzy na winiarski temat pojechaliśmy do Skrbeńska, i znów wjechaliśmy do CZ. Na kolejny postój wybrałem pięknie położony pałacyk w Piotrowicach. Od razu skromnie wyjaśniłem, że duże inicjały ZP przed wejściem nie żadne "Zamek Petrovice" jak się je próbuje nieudolnie tłumaczyć, ale po prostu to skrót od Zbigniew Pawlik :) i tylko brak kluczy spowodował, że nie zaprosiłem grupy na pokoje. Za to całkiem na serio przybliżyłem zawiłe losy tego miejsca oraz powiązania z samobójstwem następcy tronu arcyksięcia Rudolfa Habsburga w podwiedeńskim Mayerlingu w 1889r., o czym było głośno w całej ówczesnej Europie. Lokalną drogą między stawami dojechaliśmy do Marklowic Dolnych pod drewniany kościołek pw. Wniebowstąpienia NMP z 1739r. Nie bez przyczyny powiedziałem, że jest to kościół... w powietrzu. Trwa tu bowiem wielki remont, w tym i wymiana zbutwiałych belek podwalinowych oraz kamiennych fundamentów. Aby tego dokonać firma remontowa zmyślnie zawiesiła ściany prezbiterium na specjalnej konstrukcji, dzięki czemu ściany te faktycznie wiszą w powietrzu, i można wykonać zamierzone roboty. Niebywałe!! Tutaj też wjechaliśmy z powrotem do RP i przez Zebrzydowice oraz jej dzielnicę Kotucz dojechaliśmy do Kończyc Małych pod kościół Narodzenia NMP. Po drodze wskazałem też oryginalne miejsce pochówku żołnierza niemieckiego z lat ostatniej wojny. W kościele zobaczyliśmy łaskami słynący obraz "MB Kończyckiej z kwiatem mlecza", no i po pokonaniu ostatniego wzniesienia na trasie, w takt marsza granego przez nasze kiszki zajechaliśmy z fasonem na podwórzec pałacu w Kończycach Wlk.
Miejscowe KGW stanęło na wysokości zadania, i powitało nas smacznymi kanapkami, co pozwoliło zaspokoić pierwszy głód. Gospodarza niestety nie było, ale wszelkie uprawnienia, tudzież klucze od piwniczki otrzymał p. Krystian. Powitał nas w imieniu właściciela oraz wręczył jego pisemne przesłanie do uczestników rajdu, które na forum odczytałem. Jako, że piwniczka została otwarta i grill był już rozpalony, nadeszła pora na degustację oraz opowieści na różne tematy. Oczywiście nieco też przybliżyłem postać ostatniej właścicielki pałacu czyli "Dobrej Pani z Kończyc" jak powszechnie mówiono o hrabinie Gabrieli Thun und Hohenstein. Niespodziewanie wydatnie pomogła mi w tym pani z KGW, której rodzina pracowała podówczas w pałacu. Zwiedziliśmy też nieco pałac i wyszliśmy na wieżę. Przed obecnymi właścicielami jeszcze sporo roboty, ale wierzymy, że uda podobnie jak z przypałacową winnicą, która właśnie w roku ubiegłym wydała pierwsze zbiory i promyczki słońca zostały tutaj zamknięte w butelkach z etykietą "Chateau Kończyce Wielkie".
Do domów wracaliśmy już indywidualnie, my do Cieszyna po przejechaniu ok 60 km.
>
[GALERIA ZDJĘĆ]
>
Rechtór-Zbyś.
>